Kiedy patrze przez okno bloku z płyty, który od lat nosi w swoich trzewiach zarówno szaleńcze jak i piękne historie rodzin w nim mieszkających, kiedy oglądam biegnących z miejsca na miejsce rodaków zaplątanych w codzienność, i w końcu kiedy przechadzam się brzydkimi uliczkami stolicy, stwierdzam jedno - brak mi świeżości i radosnych uśmiechów. A może te cechy to wspólny mianownik wielu Polaków?
W odbiornikach (radio- i tele-) brak jakiejkolwiek inwencji twórczej, zapierających dech w piersiach informacji, brak czegokolwiek, co wyrwałoby nas z marazmu i historii jakiś zdarzeń, którymi od długiego czasu żywią się media cyfrowe i papierowe. Ciągle tylko; tragedia, skandal, PO i PiS w odwiecznej walce, koalicjant się nie zgadza, Palikot łamie konwenanse, wojny, bomby itp.itd. Grzęźniemy w polskim gulaszu, który przedstawia świat przez pryzmat jego tragedii. Nie oszukujmy się drogi czytelniku, od tylu lat widać, że coś jest nie tak jak być powinno. Misja, którą miały sprawować nowe media, upadła tak nisko. Wszystkie programy kulturalne i intelektualnie wyższe od talk show i "programów rozrywkowych" zostały scedowane na kanały zagraniczne (Planete, National Geographic, itp.), a te krajowe zostały zepchnięte z pasma oglądalności na czas, kiedy zapewne już każdy śpi. Dlatego też w mojej pracy dyplomowej tak bardzo ubolewam nad degradacją misji i wychwalaniem rozrywki. Zarówno włoski politolog Sartori, jak i amerykański prezydent Johnson mieli racje. Pierwszy stwierdził, że człowiek to zwierze symboliczne a telewizja zadeptuje książki, drugi w czasie wojny w Wietnamie zauważył, że "Pokonujemy się sami" - zamiast szerzyć wzorce i krzewić cokolwiek głębszego od pustych reklam, poddajemy się oszustwom prostych przekazów z całego świata.Takie to banalne, że szkoda czasu na refleksje. Kiedy ostatnio słyszeliśmy coś o Afryce czy Azji? Ba, kiedy któryś z programów typu "wiadomości" wyszedł dalej niż Polska? Nie potrafię sobie przypomnieć. Profesor Dziak, pociesza mnie swoim wykładem twierdząc, że potrzebni są specjaliści, choć wiedza ogólna daje "dobry start". Zobaczymy czy ma racje.
W Pruszkowskim szpitalu odwiedzam mamę. Tak się akurat składa, że nie jest on daleko od stacji PKP, z której po powrocie z uczelni w 20 minut jestem na miejscu. W szpitalu spokojnie i cicho, ładne ściany, nowe sale, spokojnie. Tak odmiennie od aury większości tych warszawskich. Mama bała się strasznie przed gastroskopią, starałem się ją pocieszyć (sam miałem) i mówiłem, że na początku jest nieprzyjemnie, ale to krótkie badanie. Mama nie śpi całą noc i przed badaniem chce uniknąć "rurowania". Następnego dnia troszkę z nią lepiej, w sali gdzie leży ma przynajmniej z kim porozmawiać, odwiedza ją cała rodzina.Widzę radość w jej oczach, a sam zazdroszczę innym, którzy pozbawieni są elementu niepewności.
Jest takie głupie przysłowie: "Kto ma miękkie serce ten ma twardą dupę", czy coś w tym rodzaju. Ja chyba mam bardzo twardą dupę, bo zawsze kiedy widzę bezdomnych proszących o jedzenie czy pomoc daje im kanapki, które mi zostały po dniu na Uczelni, albo pozbywam się drobnych. Nie mam jakiegoś majątku, a stypendium gospodaruje jak homo economicus, wiem że inni nie mają nic i każda złotówa to dla nich mniej puszek do zebrania, albo mniej godzin żebrania. Mam nadzieje, że tak jest w rzeczywistości. I jeszcze ten marzec, miesiąc, w którym nie wiem jak mam się czuć. Jestem flagą, która jak na wiatr, reaguje na wszystkie zmiany pogody: zmiana temperatury to ból brzucha zgniatanie skroni albo coś równie niedobrego. Nie wspominając już o zmianach ciśnienia. Jednak nigdy nie będę narzekał i pozostanę z uśmiechem piwnicznym i petitem trawy w ustach, bo ukochałem życie ponad wszystko.
"Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni" - Bułhakow.
Pierwszy raz się w pełni z Tobą zgodzę, Edgarze. Ale to pewnie przez ten marzec...
OdpowiedzUsuń