Życie większości z nas to ciąg rutyny i cyklicznych zachowań. Działania i reakcje na określone stany, sytuacje, czy wzajemne interakcje są nam narzucane przez grupę społeczną, w której funkcjonujemy, kulturę, tradycję i inne czynniki, o których istnieniu przeważnie nie wiemy (bo kto by na to świadomie zwracał uwagę, chyba tylko socjolodzy i antropolodzy). Rutyna czasami pomaga nam żyć, co więcej pomaga ona również zorganizować czas, wakacje, przyszłość, a dalej całe życie. Nie wszyscy jednak potrafią przylegać do schematów, czują bowiem, że to co organizuje działania innych jednostek funkcjonujących w tym samym społeczeństwie, u nich wywołuje w najlepszym przypadku niesamowicie zły humor i brak apetytu na życie.
"Wybrać życie, pracę, sławę, rodzinę, wypasiony telewizor, pralkę, samochód, kompakt i otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, zdrowe żarcie, ubezpieczenie, korzystny kredyt, dom, przyjaciół, dres, torbę sportową, garnitur z bogatej oferty, samodzielność i pytanie - kim Ty kurwa jesteś? Wybrać kapcie, gazetę, telewizor, niejadalne żarcie. I tak zdechniesz w zasranym wyrku zostawiając smród, który wąchać będą twoje bachory. Wybrać przyszłość, życie. I po co? Wybrałem coś innego."
M. Renton, "Trainspotting"
Czy Renton miał rację? Na pewno w jakimś stopniu tak, ale nie mogę dokończyć i autoryzować jego monologu z jednego prostego względu. Mark Renton, był obleśnym, zakłamanym i zdradzieckim ćpunem. On wybierając coś innego, wybrał prochy. Niemniej jednak cały proces, łańcuch, czy też schemat, który ukazuje w filmie "Trainspotting" (w książce zresztą też) jest i będzie aktualny. Kredyty, które bierzemy na wszystkie rzeczy, o których wspomina Mark Renton sprawiają, że wpadamy w rutynę i pułapkę spłacania, która tym razem destabilizuje nasze życie, wiąże pętle na szyi (kredyty na wiele lat) i wywołuje bezsenność, nudności, brak libido i inne paskudztwa związane z nadmiernym stresem.
Człowiek jest z natury stworzony do tego, aby gromadzić dobra, aby piąć się po społecznej drabinie - szukać uznania i żyć umierać w chwale zachowując przy tym epikurejskie standardy (występują oczywiście wyjątki). Jak słusznie zauważył Maslow, wszystkie potrzeby występują w określonej hierarchii, w której te wystepujące na samym dole są najbardziej pierwotne i podstawowe. Z kolei te na szczycie występują w zależności od regionu, kraju, czy kultury. Przykładem może być Afryka, oraz kraje nazywane kiedyś dość niezręcznie "krajami trzeciego świata", w których większość mieszkańców chce zaspokoić 1 i 2 poziom piramidy, a 3 struktura stanowi zapewne maksimum, które ze względu na rozmaite uwarunkowania można tam osiągnąć (zaspokajanie poziomu 1 w krajach takich jak Somalia, Kenia, Dżibuti, czy Etiopia nadal jest wyzwaniem dla wszystkich). Przeciwieństwo krajów afrykańskich stanowią kraje rozwinięte, gdzie pierwsze trzy poziomy w piramidzie gwarantowane są automatycznie (pomoc socjalna, prawa człowieka, standardy sanitarne itp.) i tak naprawdę to dopiero poziom 4 i 5 to główny cel mieszkańców bogatszych państw. Jak bardzo się różnimy.
A my - ja i ty drogi czytelniku - oddychamy i cieszymy się szczęściem w państwach ładu. Zastanawia mnie jednak jak długo jeszcze będziemy kontynuować taki styl życia. Pewnie tak długo jak Amerykanie, którzy postawili na "życie na kredyt" i zasadę "zastaw się a postaw się". No i mają za swoje. Jak więc widać westernizacja wpływa nie tylko niszcząco na kulturę i tradycje rodzime, ale również na gospodarkę. Choć konsumpcja sama w sobie (z poziomu ekonomicznego) napędza koniunkturę, jednak z drugiej strony nieracjonalne kredyty niszczą rynki.
Budzę się w swoim pokoju i wiem, że już sporo osiągnąłem jako konsument. To tak naprawdę żaden powód do dumy, czy szczęścia. W moim pokoju stoją dwa laptopy, telewizor, wieża hi-fi, gitara, wzmacniacz, PS2 i PS3, PSP, głośniki kable i mnóstwo innego śmiecia, które służą, albo i nie służą mi dzielnie od wielu lat. Na szczęście na większość z tych "elektroprzyżądów" zapracowałem sam, swoją głową - kupiłem je za pieniądze ze stypendiów. Nie mam co prawda pędu kupowania nowości (gier, filmów, płyt, ubrań itd.) niemniej jednak otacza mnie plątanina kabli i wspomnień w które kiedyś jeszcze inwestowałem. Cztery ściany wciągają mnie w wir przeszłości i przypominają jak kiedyś było inaczej. Nie było wszystkich powyższych elektrośmieci, nie było internetu, nie było portali społecznościowych. Byłem tylko ja i moja dziecięca wyobraźnia. A później ja i ludzie z którymi "nie-elektronicznie" organizowałem sobie wolny czas.
Pamiętam jak u dziadka pisałem na starej ciężkiej maszynie "Optima" (z NRD) nieskładnie wystukując tuszowe potwory ortograficzne tak aby tworzyły dziwaczną całość. Nie miałem jeszcze żadnych umiejętności w pisaniu, jednak cała frajda z obserwowania pracujących wnętrzności Optimy dawała mi radość i subtelnie zabierała czas. Ta sama maszyna stoi teraz u mnie na podłodze. Napisałem na niej niedawno jeden jedyny list, który nawet wysłałem.
Doskonale rozumiem co masz na myśli... :)
OdpowiedzUsuń