Zastanawia mnie czy jestem bytem normalnym. Takim co racjonalnie działa. Bo jak można zdobywać takie a nie inne przekonania o swojej racjonalności, kiedy dąży się do pewnego rozkładu zepsucia i demencji młodzieżowej. Chodzi mi mianowicie o niezdrowy tryb życia i niezdrowe decyzje, które podejmuje w sam i gronie przyjaciół - grupki wzajemnej adoracji. Nie wiem czy to źle czy dobrze, ale taki bezład moralny pozwala mi się otulić nieświadomością tak jak dziecko otula się ciepłym kocem. Czyli bycie moralnie zepsutym pod względem niszczenia siebie (i chyba pośrednio innych) nie staje się dzisiaj rutyną? Nie tylko dla mnie ale również dla innych, którzy chcą to zamaskować i nie widzieć ale nie do końca mogą.
Telewizja kłamie, partie pachną zgnilizną i uśmiechami do szklanego ekranu, mówiąc to co chcemy usłyszeć a nie to jak jest i jak będzie. Trzy- i czteroliterowe stacje telewizyjne twierdzą, że wiedzą lepiej, że mają monopol informacji dzięki ludziom ładnym, ludziom z erudycją i na końcu - ludziom którzy oferują nam papkę infotainmentu i później zmęczony odbiorca już sam nie wie czy ma się cieszyć czy smucić, że coś się dzieje. Może lepiej żeby nie działo się zupełnie nic?
Wojny wybuchały, wybuchają i będą wybuchać, a ja nie poradzę na to zupełnie nic, chyba że rozpętam jakąś lokalną wojnę samodzielnie, ale ten pomysł zdecydowanie odpada. Nie mam aspiracji mundurowych, strzelać nie umiem, a mundurów nie chciałbym nosić, no i jeszcze kwestia wczesnego wstawania na musztry, patrole, zwiady. Nie wiem więc, czy ja jako jedyny (chyba nie) przeżywam poranne horrory, kiedy trzeba wstać-pójść i najlepiej coś zrobić-przebywać. Czas z rana podlega innym prawom fizyki i natury. Jego rozciągliwość jest wprost proporcjonalna do naszej niechęci nierobienia, albo niepójścia. Posiłki poranne bywają również ciężkie. To proste równanie adekwatności: kromka chleba + dżem + kawa = zelówa + melasa + smoła (równanie na poziomie szkoły podstawowej).
Czasami bywają również w bytach co bardziej zauroczonych sobą, albo o siebie pytania: "Czy wszystko ze mną OK?" Jeżeli tak, to jak długo. Jeżeli nie, to dlaczego i kiedy to się skończy. No i dalej cały huragan decyzji - mniej petów, mniej kawy, mniej tłuszczu, mniej alkoholu, mniej wysiłku, mniej ludzi, mniej sportu mniej więcej nic. I dalej wpadamy w gębę schematu ludzi, którzy mają już dożywotnio zaklepane miejsce w kolejce do prochowca (tutaj termin zapożyczony od Jacka Dukaja). No i wcinamy tabletki, aby pomogły nam przeżyć fakt, że je wcinamy i nie możemy się oderwać od iluzji, że to wszystko pomaga, a nie szkodzi. A szkoda, że szkodzi, bo bez pastylek, syropów, proszków, terapii kursów i szkoleń zostałoby więcej czasu, żeby się zastanawiać skąd się wzięły myśli, że coś może być nie w porządku i nie do końca po myśli bytu.
Ale brnąc dalej porannym szlakiem niepewności, upiorne budynki czekają na swoich wyznawców i męczenników - jedne biorą pieniądze za udział w kultach codziennej rutyny, inne płacą za różnogodzinną partycypację. Równowaga zostaje zachowana. Świat pracuje i i działa w oszalały niezrozumiany sposób.
No i ja- człowiek w świecie toksyn. Rzucony pośród liczby 192, więc wołam pomocy i wsparcia. Nie ufajcie innym, bo inni będą pisali aby wygrać. Ja wygrywam by pisać. Fatalna końcowa kryptoreklama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz