Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.
wtorek, 28 września 2010
Historia jakich wiele?
Niby zwykły wieczór, a jednak zawsze coś się zmienia, coś zaskakuje. Głupie myśli i sielanka drogi. Godzina 20:50, jadę rowerem na basen, skręcam w złą drogę i zajeżdżam do uliczki pełnej garażów. Z jednego z nich słyszę instrument (żywe instrumenty słyszę od razu), to perkusja. Obok jakieś dwie dziewczyny mówią "... a może ten chłopak na rowerze". Nie mam pojęcia o co im chodzi. Zawracam, bo "garażowa uliczka" nie wiedzie nigdzie, a co gorsza dalej zaczynają się koleiny i nieprzenikniona ciemność jesiennej nocy. Wreszcie docieram na basen. Zegarek - 20:55 - idealnie na czas. Szkoda że tylko ja jeden. Nie mam do nich pretensji, zawsze coś może się zdarzyć. I się zdarza. Przyjeżdżają na rowerach. "To przez dętkę - dziura taka, że powietrze zeszło w kilka sekund" itp. Wchodzimy na basen. Pływam, męczę się niemiłosiernie, czy to brak rozgrzewki, antybiotyki, które wcześniej brałem, a może inne rzeczy, które również wcześniej "brałem" - sam nie wiem. Później zatłoczona sauna i resztki mojej kultury ("dzień dobry" do spoconych mężczyzn), mija kilka minut, wychodzę. Pot leje się ze mnie mam czerwony pysk i przekrwione oczy- obraz tak dobrze znany, że nawet nie staram się lepiej wyglądać w oczach wszystkich pływaków i nie-pływaków. Zimny prysznic.
Krążenie przyspiesza, mózg pracuje - czuję że żyje i to właśnie przez kilka sekund konfrontacji z wodą. Dalej już tylko jacuzzi - zimne w porównaniu z sauną. Kilka standardowych zwrotów do kolegi, ot tak, na zapchanie czasu - "couciebie, umniewszystkospoko" itp. Ale nie twierdzę, że ta rozmowa była bez sensu, bo jest klarownie i spokojnie, bo lubię spędzać czas w takiej formie - trochę zdrowiej niż zwykle.
Dalej prysznic, a potem się wytrzeć. Hmmm? Słyszę dzwonek, który przebija się przez zamkniętą szafkę, plecak i narzucone na plecak spodnie. Odbieram.
"Na basenie,..., no spoko,..., będę za 15 minut bo muszę się jeszcze wytrzeć,...,ok narazie"
Wycieram ubieram i suszę. Pożegnanie z jedną grupą (basen) i (mój rower mija zakręty światła ludzi, po czym wjeżdża na parking pobliskiego szpitala) przywitanie z drugą .
"Ja się czujesz?,...,oddychaj głęboko,...,serce,..., no dobra idziemy"
Kolega gorzej się poczuł po "nowym" ze sklepu, skądś to znam, jeszcze ja niedawno chciałem wypróbować kilka "doustnych" - tragedia żołądkowa i dwa dni bez snu, szczęka jak imadło, ogólna beznadzieja - pozostaje przy "dymie".
Szpital Powiatowy. Główne wejście zamknięte ("Gdyby 50 Cent podjechał swoim SUVem i wyczołgał się kilka metrów do wejścia z 8 ośmioma kulami w klacie, umarłby przy drzwiach szpitala...") Na szczęście nikt u nas nie umiera. Próba druga - wejście "mniej główne", jak głosi napis czerwonymi literami "TYLKO DLA RATOWNIKÓW MEDYCZNYCH". Dzwonię domofonem i wchodzimy. Kolega-w-gorszej-kondycji idzie do okienka izby przyjęć. Równowaga i aparat mowy nie wiodą prymu w konfrontacji z rzeczywistością. Ale się udaje (po wylegitymowaniu oczywiście), pokój 44. "Ile jeszcze mamy czekać?" - pytamy się chyba samych siebie. Ale nasze pytanie nie pozostaje bez odpowiedzi. "Ja już godzinę czekam, bo koleżanka rodzi". I tutaj włącza się mój tępy sarkazm - "Tutaj?"(poczekalnia). Cisza, a może jednak się zaśmiała? Obok nas jakiś koleś, taki lepiej ubrany wygląda jakby nie mógł się zebrać w jeden kawałek. "Pan czeka do pokoju 44?", "Nie wiem nie wiem, tak czekam". To czeka, czy nie? Podchodzi kobieta w fartuchu, kolega-lepiej-się-czujący pyta "Można prosić o pomoc, bo kolega zaraz zemdleje(czy jakoś tak)", na to postać w fartuchu cynicznym głosem"Nie widzę żeby miał zemdleć". Abstrahując od faktu, że czekaliśmy 15-20 minut, a kolega-źle się-czujący, przypominał bardziej postać z horroru o zombie niż pacjenta, to został "w miarę szybko" przyjęty. Ale, kurwa mać, to przecież szpital. I zawsze to samo pytanie wierci moją głowę - co by było gdyby zatruł się na poważnie, czymś mocniejszym - umarłby czekając w szpitalu? Mam nadzieje, że nigdy nie zweryfikuje tego pytania.
Czekamy, czekamy, czekamy. Wypatruję w środku dwóch policjantów, którzy rozmawiają z lekarzem i chyba przez to znowu czuję coś dziwnego - może niepokój? Nie. W krótkiej rozmowie podkreślamy absurdy polskiej służby zdrowia. Kolega jako kandydat na radnego przytacza mi przyszłość szpitala w wersji spółki (oczywiście, na spotkaniu osób podobnych mu funkcją/urzędem [sam nie wiem], pomysł zręcznie przekrzyczany). Jesteśmy na zewnątrz szpitala. Drzwi zatrzymane butelką wody przed zamknięciem i koniecznością dalszego dzwonienia. Widzę, że z pokoju gdzie był kolega wychodzi lekarz (który wszedł tuż po lekarce do pomieszczenia "44"). Wchodzę do środka, aby dowiedzieć się "co i jak". Lekarz wygląda jakby kilka dni nie spał, albo dzielił z moim kolegą trudy używek.
"Czy pan przyszedł tu z tym panem co jest w pokoju?,...,czy odwiezie go pan do domu?,...,to proszę niech ktoś przyjedzie i zabierze go samochodem,..., to pan powinien wiedzieć co mu jest,(tutaj udaję że nie mam zielonego pojęcia o czym mówi i podkreślam swoją niewiedzę na temat całego zajścia, które przywiodło nas do szpitala)". Rozmowa kończy się matowo. Wychodzę na zewnątrz, mówię co i jak dzwonie nie ze swojego telefonu."(...),co się stało,...,ok będę za 15 minut". Czekamy na samochód. Wypatruje go z chodnika przy szpitalu. Jest. Macham do kolegi-słabiej-żyjącego i drugiego kolegi, który siedział z nim w środku. Kilka sekund później koordynacja logistyczna transportu ("ja rowerem, wy samochodem"). Pożegnanie, itp., wsiadam na rower i co sił gnam do kolegi-kierowcy, żeby wypróbować co tak naprawdę zaszkodziło Przemkowi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dobrze, że wszystko się fajnie skończyło...nadal za wachę mi nikt nie oddał:D:D:D
OdpowiedzUsuń