Miałem jakiś głupi sen o narkotykach i że mnie policja ścigała, że rodzice nie żyją, że muszę znowu organizować cały świat od początku. Cały czas mam jakieś głupie sny, które stanowią alternatywę mojego życia, takie "gdyby stało się inaczej". Jednak dla wielu ludzi życie odwraca się o 180 stopni poza snami w tzw. realu. Nie jestem do końca przekonany, czy jestem świadkiem jakiejś serii popieprzonych katastrof, które zaczęły nawiedzać nasz kraj, czy to tylko moja wyobraźnia podsuwa mi te frenetyczne wizje o piętnowaniu naszego "pięknego" kraju.
Myślę, ze wielu z was podziela mój punkt widzenia i pyta się w myślach "co się kurwa dzieje?" patrząc na wszystko co wyprawia się dookoła. No bo czy normalnym jest, aby w maju (nawet jeżeli jest to Zakopane) padał śnieg i ściskał mróz? Albo żeby na Suwalszczyźnie trąba powietrzna (tak, tak to prawda) zerwała dachy z domów i poczyniła ogromne zniszczenia?
Nie jestem meteorologiem i nie chcę w żadnym wypadku tworzyć jakiś durnych teorii spiskowych, ale nasz mały świat powoli, ale stopniowo się zmienia. Łamie się pod naporem ludzi, którzy trują, kopią dalej niż można pomyśleć, wycinają lasy, niszczą skały, zabijają zwierzęta, wylatują w kosmos, oraz zabijają się nawzajem. Nie wiem czy natura była na to wszystko przygotowana i czy przetrwa jeszcze na tyle długo jak byśmy chcieli, ale bądźmy optymistami. Skoro świat przetrwał erupcje wulkanów, uderzenie meteorytów, na pewno przetrwa też ludzi. To cyniczny żart.
Południe tonie. Domy zalane, zwierzęta potopione, cały majątek odpłynął wraz z nurtem rzek, które wylały. Ze zbiornika na Nysie upuszczają co jakiś czas setki tysięcy litrów wody, aby się nie ulało, aby go nie zepsuć, a tym samym kolejne gospodarstwa idą pod wodę, kolejni ludzie załamują ręce i płaczą.
Nie mieszkam na południu Polski, mieszkam w bezpiecznym miejscu, obok Warszawy, którą chronią aż 3 zbiorniki retencyjne (każdy gotowy przyjąć tysiące litrów wody), ale też tak jak Ci co toną - jestem Polakiem. Powódź z 1997 na trwałe wryła się w moją pamięć, pomimo tego, że miałem kilka lat, jak dziś pamiętam co krzyczeli strażacy i inni co pomagali: "Nie wyławiajcie chleba z wody!. Pomoc niebawem nadejdzie." Pamiętam też piosenkę "Moja i Twoja nadzieja" nagraną przez wielu znanych polskich artystów, jako "powódź 1997 anthem".
Powódź roku 2010 jest jeszcze straszniejsza. Ludzie zarzucają wójtom swoich gmin niedopilnowanie obowiązków przeciwdziałania kataklizmowi i pewnie mają racje. My, Polacy zawsze wychodzimy z założenia, że lepiej leczyć niż zapobiegać, a później jak przyjdzie woda trzeba szukać worków z piaskiem, trzeba wodować łodzie ze strażakami, ludźmi którzy przydają się naprawdę wszędzie i walczą do końca. Wiem bo mój wujek jest strażakiem i niejednokrotnie spędzał święta "na dyżurze".
W województwie łódzkim zalało 16 gmin, kolejne będą zalane. Nie wiem jak to jest (nie odczułem tego osobiście), ale oglądam programy "na żywo" gdzie ludzie oczekują na falę powodziową, lub są już "po niej" i nie wiedzą co dalej zrobić. Rozpacz, gniew i smutek to jedyne co widzę na szklanym ekranie. Media działają znowu jako megafony tragedii. Podmywa cmentarze, mogą być poważne problemy epidemiologiczne i trzeba ekshumować zwłoki. Trzeba zabezpieczyć zabytki, trzeba przenieść zbiory książkowe, zapewnić ludziom wodę i jedzenie. Tak wiele trzeba, a tak niewiele wystarczyło zrobić. Trochę brakuje nam wszystkim świadomości nadchodzącego niebezpieczeństwa, a nie żyjemy przecież w Amerykańskim Śnie, z którego nie można się wybudzić.
Nie tylko my musimy zmagać się z powodzią. Czesi i Słowacy już jakoś sobie poradzili, Węgrzy ciągle czekają na najgorsze. Lecz jest nadzieja i nadchodząca pomoc- w ludziach i instytucjach. W Polsce wszyscy na nogach pomagają i starają się pomagać, Unia po Lizbonie w Traktacie o Funkcjonowaniu UE zakłada tak zwaną klauzulę solidarności - czyli pomoc państwom członkowskim w przypadku m.in. klęsk żywiołowych. Nie jesteśmy sami, chyba.
No i na koniec pat, wielki pat bo polityczny, a takie są najgorsze. Opozycja krzyczy, żeby przenieść wybory, opozycja chyba nie czyta konstytucji, która jasno zakłada procedury wyboru prezydenta po jego śmierci. 60 dni to 60 dni, chyba, że większość ludzi technicznie nie będzie miała możliwości głosowania, a to przecież podstawowa wolność demokracji parlamentarnej. Tak to już u nas jest, że zawsze pod górę, zawsze smutne twarze spracowanych ludzi, szarówka i długie zimy. No i pesymizm, a w najlepszym wypadku gorzki cyniczny realizm. "To my, naród umęczony pod ponckim Piłatem", "Polska Chrystusem narodów" - chcą krzyczeć tabloidy i populistyczne gadzinówki. Nie po raz pierwszy i na pewno nie ostatni.
Wciągająco piszesz dzięki że jesteś ;*
OdpowiedzUsuńJestem tam gdzie trzeba:]
OdpowiedzUsuń