Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

niedziela, 15 grudnia 2013

Po burzy wychodzi słońce

Witaj drogi czytelniku, już tyle miesięcy jesteśmy razem. Mam nadzieje, że ciągle czerpiesz przyjemność z czytania moich słów. Jeżeli tak, to dobrze, bo jest to jedna z kilku rzeczy, które sprawiają mi radość. Na samym wstępie tego tekstu muszę Cię ostrzec, że jest on dość osobisty, nie dotyczący bezpośrednio żadnej z płaszczyzn, które dotąd opisywałem. Jeżeli nie zrazi Cię taki charakter naszej komunikacji, to bardzo się ciesze. Bo będziemy musieli się rozstać do końca roku, a o przyszłej aktywności zadecyduje tylko i wyłącznie moje życie. Za to wszystko z bardzo Cię przepraszam.

Zapewne przeczytasz tego posta w domu, w pracy, na telefonie, tablecie lub komputerze. Będziesz zastanawiał się dlaczego jest ostatni i co się dzieje. Nie martw się, na te pytania próżno szukać odpowiedzi. Choć mógłbym się założyć o skrzynkę piwa, że niejedna z osób czytających moje słowa, które staram się układać w całość z jak największą precyzją, może mieć pewne domysły. Bardzo ciężko jest pisać o sobie, jednak niech mój przykład posłuży za impuls do jakiegokolwiek działania dla każdego, kto dotrze do tego tekstu.

Powinienem zacząć od samego początku. Kiedy byłem dzieciakiem moi rodzice mieli ze mną dużo problemów. Uciekłem z przedszkola przez ogrodzenie, co przyprawiło wszystkich o stan przedzawałowy. Na szczęście dla wszystkich, byłem zaradnym pięciolatkiem i sam wróciłem z placówki, którą postanowiłem opuścić. Bez niczyjej pomocy. Kierowany niezwykłą siłą, która niejednokrotnie ratowała mi zdrowie i życie dotrwałem do teraz i mogę dzielić się swoimi spostrzeżeniami, które jednych denerwują, a innym mogą poprawić humor i zachęcić do refleksji. 

Sam dokładnie nie pamiętam ile razu powinno mnie tu nie być. Najpierw jako dziecko przebywałem w szpitalu z dziećmi chorymi na białaczkę, bo wykryli u mnie jakąś nieznaną dotąd chorobę. Pamiętam ten czas, gdy widziałem jak młodzi ludzie powoli gasną, a ja nie do końca zdawałem sobie z tego sprawy. Bardzo się wtedy bałem. Później też było niebezpiecznie. Ciągle chorowałem, miałem krzywy kręgosłup i nie potrafiłem poradzić sobie z nauką. Lekarz powiedział, że mogę zapomnieć o sporcie. W podstawówce od potrącenia przez samochód uratował mnie tylko refleks kierowcy. W gimnazjum wyskoczyłem z pociągu i nie odniosłem praktycznie żadnych obrażeń. Wtedy także żyłem w dużym stresie przez grupkę uczniów, którzy nie wynieśli z domu szacunku do innych. W liceum było względnie spokojnie, ale za to na studiach wielokrotnie przez własną głupotę byłem na skraju. No może nie zawsze z własnej winy, bo raz, kiedy oddawałem krew przed świętami przyszła do mnie wiadomość, żebym stawił się do Stacji Krwiodawstwa na Saskiej Kępie. Pojechałem tam po nowym roku i dowiedziałem się, że mam wirusowe zapalenie wątroby typu C. Załamałem się psychicznie i nie mogłem znieść myśli, że każdy kolejny dzień mojego życia będzie tak ciężki oraz nieprzewidywalny. Kiedy tak trwałem w zawieszeniu postanowiłem podjąć wszelkie kroki, które opóźnią chorobę. Zmieniłem swoje życie i badałem się regularnie. Po pół roku dostałem od lekarza wiadomość, że wirusa nie ma w moim organizmie a ja jestem zdrowy. Do dzisiaj jestem gotów zmieniać swoje życie za każdym razem, kiedy wiem, że sprawa jest najwyższej wagi.

Wszystko to nauczyło mnie zarówno szanować swoje życie jak i pokładać wielką nadzieję w ludziach, obdarzając ich równocześnie szacunkiem. To prawda, że czasami walczę z wiatrakami i porywam się z motyką na słońce, jednak wierzę, że mogę coś zmienić. Jestem idealistą, który wierzy w to co robi. Chwilami przed lustrem wykrzywiam twarz, ale w odbiciu nikt się nie cieszy. Wstając z rana bywa tak, że mam złe myśli (teraz jakby częściej), ale muszę walczyć. Pamiętaj drogi czytelniku, jeżeli tylko podniesiesz się z łóżka to bądź pewien, że nie ma rzeczy niemożliwych, że świat stoi otworem, a każda napotkana osoba i przeżyta sytuacja jest kopalnią wiedzy. 

W tym momencie muszę napisać coś specjalnie dla Ciebie, coś o błędzie, którego nie można popełnić.

Nie krytykuj ludzi, a staraj się ich zrozumieć. Jednak najważniejszą sprawą jest abyś kochał swoich bliskich, a drugiej połówce okazywał nieskończone uczucie, wiedział, że dzięki twoim słowom będzie bezpieczna i szczęśliwa. Mimo zamętu dnia codziennego, w pracy, w szkole, w domu, niech nie przestaje o Tobie myśleć. Niech nie owładnie cie nałóg dawania reprymend i wynajdywania błędów, miej czas by być a nie być na czas. To dziś takie ważne, choć często o tym zapominamy i gubimy się w gonitwie za rzeczami, które może i są ładne, ale nie zawsze ważne. Nie krytykujmy, nawet nie dlatego, że kogoś nie kochamy, ale przede wszystkim ze względu na fakt, że wymagamy od najbliższych zbyt wiele. Oceniamy ich na miarę własnych lat i doświadczeń, zakładając jeden punkt widzenia. Pomimo tego, że w zachowaniu najbliższych jest tyle dobra, prawdy i delikatności. Serca innych są wielkie tak jak wstające słońce nad górami, a ich radość widoczna jest w małych gestach takich, jak spontaniczny pocałunek na dobranoc, jak życzenie miłego dnia. To takie proste, dlatego nie można o tym zapominać. Często jesteśmy tak pewni lojalności swoich bliskich, że nie przychodzi nam do głowy powiedzieć im, jak bardzo ich cenimy. Pamiętaj drogi czytelniku, bez uznania każdy usycha.

Ostatnio tak bardzo mi tego brakuje, tak mocno trzymam się nadziei. Zakładam teraz maskę cierpliwego wojownika i muszę się uczyć na nowo wytrwałości, bo to jedyna nadzieja i ostatni impuls, który pozwala przenikać. Tyle spraw przestało już zależeć ode mnie, jednak się z tym godzę. Cenię Twoją niezależność i umiejętność oceny, jednak proszę zostań przy mnie i daj mi radość tworzenia, nawet jeżeli będą to rzeczy, z którymi nie zawsze się zgadzasz, w których wielce się różnimy. Nie jestem w niczym lepszy od Ciebie, a sam bardziej Ciebie szanuje niż kogokolwiek innego. Jesteś zapewne studentem, fryzjerką, informatykiem, uczniem, motorniczym, prawnikiem, sprzedajesz różne rzeczy lub je kupujesz, możesz wcale nie pracować, mieć rodzinę lub być samotnikiem. Kimkolwiek jesteś, szanuje Cię najbardziej, bo wytrwale czytasz i dajesz mi powód abym nie przestał. Nawet jeżeli w moim sercu trwa próba, a w głowie myśli nie nadążają za czynami.

Pisałem wiele rzeczy o świętach Bożego Narodzenia, które po raz kolejny zagoszczą w naszym życiu. Wszystkich, którzy poczuli się urażenie lub zniesmaczeni moimi słowami muszę napisać przepraszam. W głębi bardzo lubię ten czas, ale nie znoszę tej całej zakupowo-komercyjnej gorączki, przez którą wiele osób musi pracować w cięższych warunkach, bez możliwości wytchnienia. Tak bardzo mi przykro, że ten czas zamienia się w okazję do robienia pieniędzy. Jedyne czego pragnę na te święta to realizacja nadziei, której tak bardzo się trzymam, uczucia, że to co do tej pory zrobiłem, ma jakikolwiek sens, że nie trafia w próżnie, a ludzie potrafią znaleźć w sobie zwykłe dobro i pokazać innym, że warto się starać. Postaraj się więc i Ty drogi czytelniku, aby w ten czas wyjątkowy dla Ciebie i dla twojej rodziny  wszystko było ułożone, pełne prostych, ale niesamowicie ważnych rzeczy. Spraw, żeby inni czuli się szczęśliwsi. Może to troszkę samolubne, ale ja też chciałbym, aby pewna osoba pokazała mi, że mogę dalej tworzyć, bo tylko ona jest motorem napędowym tej układanki. 

Pragnę jeszcze napisać parę słów w imieniu karpia, który kazał mi je Tobie przekazać, mój drogi czytelniku.

To moje pierwsze Święta. I chyba ostatnie. Zapowiada się miło, sporo znajomych. I nagle bach! Wielkie łopaty, potem wielka ciemność. Upadek boli do teraz. A potem jakieś nowe miejsce. Nie bardzo pamiętam, bo miałem kłopoty z oddychaniem. Na początku było miło, nowi znajomi. Ale potem zabrakło jedzenia. Głoduję. I zrobiło się tak ciasno, że ranimy się o siebie. Niektórzy zasypiają i już się nie budzą . Przed chwilą wielka łapa zabrała mojego kolegę. Czułem jego przerażenie. Nie wiem czy go jeszcze zobaczę. I nie wiem, co będzie ze mną . Tak bardzo, bardzo się boję, to nawet silniejsze niż krwawiące rany. Gdybyśmy nie mieli się już spotkać: wesołych świat.

Karp jest moim bardzo dobrym przyjacielem, a jego sytuacja daje mi wiele do myślenia, uczy mnie empatii i szacunku do wszystkich, którzy żyją. Teraz jednak pada u mnie deszcz, a stalowe niebo nie daje mi zbyt wiele powodów do radości. Wszystko jednak można zmienić, wystarczy tylko i wyłącznie chcieć, spojrzeć w głąb siebie i poczuć innych ludzi. Patrzeć im w oczy. Przytulać kiedy tylko jest okazja. Mówić, że są dla nas najważniejsi. Inaczej rozbijemy się jak porcelana, będziemy w małych kawałeczkach, które po sklejeniu nigdy nie będą takie same.

Na sam koniec tej długiej wiadomości zamieszczam piosenkę mojego mentora i mistrza. Nie jest długa, ale zasługuje na wielokrotne wysłuchanie. 


Dziękuję Ci drogi czytelniku za całą uwagę jaką poświęciłeś na przeczytanie tej wiadomości i wszystkich poprzednich. Nie zapominaj o tym, co Ci powiedziałem, to bardzo ważne. Pozdrowię od Ciebie karpia i jego przyjaciół, daj jednak przykład dobroci każdemu wokół i spraw, abym był z Ciebie dumny. Codziennie i zawsze. To moja ostatnia wiadomość w tym roku i do odwołania. Wesołych Świąt.



środa, 11 grudnia 2013

Lizak od księdza

Tytuł zupełnie bez żadnych podtekstów. Coś w stylu "z (mojego) życia wzięte". Chciałoby się powiedzieć nic nadzwyczajnego, ale od jakiegoś czasu dostrzegam w wielu normalnych sprawach cechy niezwykłe i nieskończenie ciekawe.

W zasadzie dzień jak co dzień. Oczy i dusza wlepione w ekran monitora. Ważne sprawy, staram się być odpowiedzialny, cieszyć się z małych zwycięstw, pić dużo płynów, nie garbić się itd. Nie jestem w stanie powstrzymać się od myśli, które co jakiś czas zalewają moją głowę i nie pozwalają czegoś nie robić. Wiesz, drogi czytelniku, to takie przeciwieństwo paraliżu, to coś więcej niż nadpobudliwość, ciężko mi to nazwać choć myślę, że "nieskończony impuls" mogłoby pasować.

No i robię te swoje ważne rzeczy na komputerze, ale jakoś nie mogę się skupić. Mam w głowię dosłownie wszystko. Myślę o swojej dziewczynie i o tym jak dużo musi pracować, jak bardzo bolą ją plecy i ręce. Myślę o Ukrainę, Koreę Północną i inne kraje. Działania, które muszę podjąć, bo mnie rozsadzi i nie będę mógł się pozbierać. Myślę o moich kolegach i koleżankach, którzy już są w pracy kiedy ja dopiero wstaje, zastanawiam się jak oni się czują, kiedy muszą dojeżdżać i pracować od świtu. Co oni myślą i co czują? Dalej głowę przeszywa milion myśli, z których można by złożyć kolorowy witraż, jednak takie dzieło byłoby całkowicie nieczytelne. To fala zimy, która zalewa moją głowę.

Praca w domu ma swoje plusy i minusy, tak samo jak pisanie tekstów, które dotyczą tylko i wyłącznie autora. W zasadzie każda rzecz ma dwie strony, a tylko fanatycy widzą jedną z nich. Nie chcę być fanatykiem i staram się zrozumieć otaczający mnie świat. Czasami daję się nabrać, bo jestem naiwny, zbyt często ufam ludziom, jednak chyba gorzej byłoby, gdybym nie ufał nikomu. Najgorsza dla osób, które cię otaczają jest mania, a dla nas samych drogi czytelniku, brak uznania i zapomnienie, brak uśmiechów i niedosyt wydarzeń. Jak się siedzi w domu to te ostatnie rzeczy przychodzą dość łatwo.

Po pracy poszedłem do sąsiadek robić ciasteczka. Nie potrafię zbyt dobrze gotować, ale sprawnie posługuje się ostrymi narzędziami i lubię precyzyjną pracę. Wykroiłem kilka czaszek i jakieś dziwne postaci, zresztą nieważne. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że dzisiaj przypada wizyta duszpasterska i będzie "chodził ksiądz". Jak go przyjmowałem wraz z rodzicami lata temu, to pamiętam tą dziwną atmosferę, że przychodził ktoś ważny, mentor w sprawach moralności, osoba, która uświęcała dom, dawała obrazek, robiła wpis do zeszytu od katechezy i brała kopertę. Byłem wtedy bardzo mały.

Po wielu latach wszystko znikło, spowszedniało. Kościół katolicki przestał mi się podobać, w zasadzie tak samo jak wszystkie religie. Jak mieszkałem z rodzicami, ksiądz spytał się czy chodzę do kościoła i się modle, odpowiedź była prosta - nie. Odczułem wtedy jak od duszpasterza biła aura oburzenia, piorunował mnie wzrokiem. Wyszedłem z pomieszczenia i nie dałem mu satysfakcji strofowania mnie przy rodzicach.

Dziś mieszkam sam. Ciągle uważam, że to dość infantylne wierzyć w coś czego się nie widzi i dawać sobą manipulować przez ludzi, którzy powołują się na święte słowa i starożytne księgi. Jednak nie o to chodzi. Kiedy lepiłem te czaszki i dziwne postaci zorientowałem się, że do sąsiadek wszedł ksiądz. Wiele lat zgłębiania się w "tematy wiary", a następnie podważanie jej podstaw nauczyło mnie dystansu do wszelkich religii. Ten ksiądz był jednak inny od tego, którego spotkałem kilka lat temu. My lepiliśmy nasze potwory, a on stał i z nami rozmawiał. Mówiłem, że nie chodzę do Kościoła, powiedziałem też dlaczego (moje sąsiadki też raczej nie bywają w świątyniach), a on słuchał. Rozmawialiśmy dość długo, nie przerywaliśmy sobie, ksiądz nie chciał nas nawracać, nie mówił, że źle czynimy, spłoniemy w piekle itd. Powiedział, że można wpaść i pogadać, kiedy chcemy. To był dobry, spokojny człowiek, który miał pewne doświadczenie w tym co robi i wiedział, że nie wszyscy na ziemi muszą wierzyć w to co on.

Nie rozmawiałem z żadnym księdzem odkąd przestałem się modlić i chodzić do kościoła (dawno temu), mam też swój pogląd zarówno na kościół katolicki jak i religie. Jednak ten człowiek chciał dobrze, rozumiał to, że ja także działam dla ludzi, ale nie pod sztandarem boga, a człowieka. Kiedy skończyliśmy lepić on dał nam po lizaku, pożegnał się i wyszedł.

Po raz kolejny zdałem sobię sprawę, że nie można szufladkować ludzi, a szacunek należy się każdemu (no może prawie każdemu). A co do ostatnich wydarzeń w sprawie krzyża w Sejmie - to cieszyłbym się gdyby ludzie nie chcieli na siłę pokazać wszystkim, że wierzą w boga i są katolikami. Mogliby być jak ten ksiądz, który dał mi lizaka.

wtorek, 10 grudnia 2013

Zabarykadowani

Z ust komentatorów nie schodzi Ukraina. To bardzo dobrze, bo trzeba ją wspierać na wszystkich możliwych płaszczyznach, tak jak miało to miejsce podczas pomarańczowej rewolucji w 2005 roku. To nie jest sprawa, która ma się komuś podobać, to nie są wydarzenia, o których można zapomnieć po zmianie programu. Po raz kolejny jesteśmy świadkami ogromnych zmian społecznych tuż za naszą wschodnią granicą. Wielu polskich polityków to dostrzegło, reszta niestety gnije we własnym sosie.

W Kijowie milicja jest po stronie władzy - podobnie jak w większości krajów, które mają zdolności kontroli aparatu przymusu. Jednak Partię Regionów, z której wywodzi się Janukowycz, popierają słowem i czynem także pospolici dresiarze zwani tituszkami. Dlaczego taka nazwa? Od Wadima Tituszki, który przyjechał do Kijowa w maju tego roku i pobił dziennikarzy przy biernej postawie milicji. Nie muszę dodawać, że Wadim też lubił sportowe stroje i otaczał się sobie podobnymi ludźmi. No i raczej do dyplomatów nie należy.


U nas też są tituszki, którzy zakładają sportowy strój, chociaż jedyną grą którą podejmują na ulicach jest owczy pęd i nieskończona bezmyślność. Na tej płaszczyźnie nasi dresiarze i ci z Ukrainy się nie różnią. Jednak fundamentalną różnicą jest stosunek do władzy. Na Ukrainie chuligani są wykorzystywani przez władzę w celu prowokowania milicjantów, wszczynania burd i dezorganizowania demonstracji, a u nas dzieje się praktycznie to samo tyle, że działania "naszych" są skierowane przeciwko władzy. Efekt jest jednak ten sam. Jednak ciężko, aby na euromajdanie zebrało się tyle tituszek aby rozpędzić taki tłum. Choć milicja  dalej pałuje, wywala opozycjonistów z ich siedzib, władza się broni, to ludzie popierający integrację z Unią śpiewają, blokują i mają swoje marzenia.


W Polsce jest o wiele mniej dynamicznie. Rząd straszy opozycją, a jednym z jego narzędzi był dziś minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, który puszczał Pan Prezesa i punktował jego zaniechania z przeszłości. Dość kiepskie wzmacnianie wizerunku rządu. Z kolei opozycja na prawicy zyskała kolejną partię-zbieraninę w postaci ugrupowania Gowina "Polska Razem", gdzie znaleźli się renegaci z PO, PJN i grupka od Republikanów Wiplera. Pogratulować i współczuć charyzmy lidera (porównywalnie z Waldemarem Pawlakiem). Natomiast "stara opozycja" gubi się w nierealnych pomysłach (PiS), odchodzi od swojej lewicowej strony promując liberalne pomysły (TR) czy nie ma żadnej możliwości sprawczej (SP). Polska jest w marnym stanie pod względem świadczenia usług, humoru obywateli i prospołecznego ducha Polaków.
Logo jakby znajome, Źródło: PAP/Paweł Supernak

Może uda się coś "rozruszać", na razie lokalnie, później zobaczymy. Zaczynam od siebie i swojego miasta, wraz z grupą zaufanych ludzi robimy "coś" zupełnie bezinteresownie, pomimo braku czasu i pieniędzy brniemy i cieszymy się jak widzimy rezultaty. Chcemy być jak working class hero.

źródło: http://www.abc.net.au
Zastanawiam się co by było, gdybyśmy reagowali na śmierć wielkich ludzi tak, jak mieszkańcy  czarnej Afryki. Czy potrafilibyśmy cieszyć się i śpiewać po śmierci wielkich liderów i uśmiechać się, gdy radość kulturowo jest nie wskazana? Wyobraź sobie drogi czytelniku, co by było, gdyby ludzie zaczęli tańczyć po śmierci Jana Pawła II. Trzeba by od nowa tworzyć tą zapuszkowaną i smutną religię. Myślę, że my Europejczycy nie potrafimy żyć tak jak Afrykańczycy (we wszystkich aspektach). A szkoda, bo oglądając niesamowity entuzjazm podczas uroczystości po śmierci Nelsona Mandeli na stadionie w Johannesburgu sam się uśmiecham i cieszę, że można w taki sposób świętować odejście kogokolwiek. Może u nas jest za zimno na takie emocje, albo po prostu zbyt wielcy nas egoiści.

Jedno wiem na pewno. Dzisiaj wszyscy powinniśmy być Ukraińcami. No i żyjmy tak jak Mandela.

piątek, 6 grudnia 2013

Ponad 1460 dni

Kilka dni temu stuknęło 4 lata odkąd jesteśmy razem mój drogi czytelniku. Od tamtego czasu zdążyło się bardzo wiele zmienić. Chyba dorastamy, nawet jak już dawno temu przekroczyliśmy 18 lat. Wydarzenia, które przez czas istnienia "Toksyn" nawiedzały świat były czasami niespodziewane, a innym razem długo wyczekiwane lub od dawna prognozowane. Nie można być wszystkiego pewnym, zawsze trzeba wiedzieć, że piękne intencje mogą być przeistoczone w okrutne czyny, a wiele spraw ma drugie dno. Nasza rzeczywistość nie znosi próżni, tak samo, jak serwisy informacyjne czy grafik polityka przed wyborami. Muszę stwierdzić drogi czytelniku, że przez te 1460 dni nie było łatwo - zarówno dla spokoju świata jak i dla mnie.

Miałem sporo dziwnych myśli, jedną z nich było to żeby przestać pisać, bo problemy, bo nie wiem czy ktoś czyta, bo tamto & owamto. Ale jako, że uważam siebie za wytrwałego sukinsyna, którego nie jest łatwo zabić i zniesmaczyć postanowiłem pisać dalej, bo lubię to najbardziej. Nie żegnałem się na zawsze, bo pożegnania rozrywają moje serce i duszę, wole powitania i miłe gesty, choć jak można wyczytać z moich wiadomości (skierowanych ode mnie do Ciebie) nie zgadzam się z wieloma sprawami, które funkcjonują zarówno lokalnie jak i globalnie. Dlatego wiele osób ma o mnie wyrobione zdanie i się nie zgadza z tym co mowie i piszę. To dobrze, bo jakże nudny byłby świat, gdyby wszyscy sobie przytakiwali i obdarzali nieszczerym uśmiechem.


***

Wiadomość o śmierci Nelsona Mandeli spadła na mnie jak orkan Ksawery na Polskę. Wiedziałem, że bojownik o wolność i prawa człowieka jest schorowany i został wypisany ze szpitala, ale tak nagle umierać? Przecież tak się nie robi panie Mandela. Niestety, wszystkich nas to czeka, nieważne czy jesteśmy głupi czy inteligentni, bogaci czy biedni, czy wierzymy w boga lub bogów czy też mamy gdzieś wszystkie systemy. Jedno jest pewne, nie dożyjemy XXII wieku. Mało optymistyczna wizja, ale tak w zasadzie jest, dlatego trzeba działać za życia. Mowa tutaj o działaniu na każdej możliwej płaszczyźnie, która może sprawić, że historia naszego życia będzie pasjonująca i szlachetna. Na prawdę się da, a wystarczy się tylko ruszyć z miejsca, przestać przeglądać głupie filmy i zdjęcia w Internecie (choć każdemu się czasem zdarza) i znaleźć trochę wolnego czasu. Chciałbym, aby Nelson Mandela, pomimo tego, że nigdy go nie spotkaliśmy i nigdy nie spotkamy, został w każdym z nas.

Ciężko o spokój, kiedy władza chce zawłaszczyć
 nasze pieniądze w ramach manipulacji z OFE:
http://www.tvn24.pl/tusk-po-glosowaniu-ws-ofe-pis-sld-i-twoj-ruch-to-klasyczne-trutnie,377516,s.html


Ducha Mandeli potrzebuje opozycja i obywatele na Ukrainie, bo pomimo wielkiego zimna i niesprzyjającej sytuacji politycznej o lepszą historię walczą także nasi sąsiedzi ze wschodu. Władza nie może czuć się pewnie, gdy lud jest gotów do czynów ostatecznych, aby tylko osiągnąć swoje szczęście. Ukraińcy mają na uwadze zmianę zastanego status quo i niesprawiedliwości, tego nie powstrzyma ani milicja, ani wojsko ani sam Janukowycz ze swoimi poddanymi. Tak, obawiam się o ich życie i zdrowie, bo teraz ulice Kijowa nie są bezpieczne, widać to na filmikach, które przeciekają do Internetu - globalnej platformy komunikacji instant.



Jestem zwolennikiem rozmów i dialogu, a nie walk, ale kiedy rozmowy nic nie dają trzeba działać. Jednak użycie siły nie powinno być narzędziem wykorzystanym przez kogokolwiek i kiedykolwiek. Upór i wytrwałość to to, czego potrzeba naszym sąsiadom, oni potrzebują wsparcia wszystkich obywateli UE, jak nigdy przedtem. Tak też odbieram rozmowę z moją koleżanką, dziennikarką z Kijowa, która pisze, że opozycja jest rozbita, że ludzie są w niebezpieczeństwie, a ich kraj potrzebuje Unii. W mrozie i strachu przed kolejnym dniem protestów bądźmy z nimi w każdy możliwy sposób. Mówmy o Ukrainie i tym co się dzieje na ulicach Kijowa.


źródło: deviantart.net
I pod koniec postanowiłem zawrzeć w poście parę słów o świętach. Nie mogę niestety napisać nic krzepiącego, wesołego czy zabawnego. "Miła tradycja" z coraz większym impetem wkracza w przestrzeń osobistą i z roku na rok pierze mózgi coraz intensywniej. Uwielbiam przebywać z bliskimi pod koniec grudnia, ba, nawet podoba mi się to, że mogę zjeść coś bardzo smacznego w te kilka dni przed końcem roku. Jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego ci, którzy sprzedają i kupują zamieniają się w "świąteczne kreatury", a wszystkie lokale bez względu na ich rodzaj zamieniają się w salony świętego Mikołaja. Co do "kreatur", takie stworzenia przeważnie mają na uwadze pieniądze, a w grę wchodzi akcja kupna-sprzedaży, która przystrojona jest w świąteczne szaty, ma infantylny charakter i twarz grubasa w czerwonym uniformie. Świąteczne kredyty, świąteczne promocje, świąteczne produkty, świąteczne wszystko, byle na tym zarobić. I nie ważne, że wszyscy pracownicy muszą stawać na głowie i pracować nieludzko, aby "był dobry utarg" - przecież to święta. Może zamiast kupować komuś drogie prezenty warto pomyśleć o dzieciakach w domach dziecka, bezdomnych czy zwierzętach niczyich. Wszyscy wymienieni potrzebują prezentów w postaci pomocy. Namawiam więc do zachowania zimnej krwi i nie wpadania w szpony konsumpcji, wtedy może uda się zachować resztki człowieczeństwa.