Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 31 sierpnia 2013

Ponad czy poza państwem?

Państwo Polskie powoli wychodzi z postautorytarnego paternalizmu doby PRL. Nikt nie może być zatem pewien tego, co się z nim stanie następnego dnia. Nie jest to na szczęście "niepewność" totalitarna. Kiedy w systemie socjalistycznym państwo wkraczało w wiele sfer życia ludzkiego, obywatele czuli "komfort" opieki dawanej przez państwo. Taki stan rzeczy sprawiał także, że pomimo funkcjonowania bezpłatnego systemu świadczeń zdrowotnych, bezpłatnej edukacji i świadczeń społecznych, nie można było mówić o ich wysokim poziomie. Jednak ludzie byli usatysfakcjonowani ów państwem, jako gwarantem podstawowych sfer, w których funkcjonowali od urodzenia po śmierć. Dziś niektórym tej opieki brakuje.

ludzie nie chcą wracać, ale czują sentyment - źródło: http://www.artysta.pl


Po zmianie ustrojowej nasze państwo przeszło terapię szokową - odcięto paternalizm, wprowadzono społeczną gospodarkę rynkową i zdemokratyzowano funkcjonowanie aparatu państwowego. Wszystkie te zmiany wiązały się (i w pewnym sensie nadal się wiążą) z powstaniem przykrych reperkusji. Przez brak paternalizmu bezrobocie w ciągu 5 lat wzrosło o ponad 16 proc., zwiększyło się wykluczenie społeczne oraz dysproporcje regionalne (województwo Mazowieckie nadal wiedzie prym). Zdemokratyzowany aparat społeczny działał słabo, a przejawiało się to w impasie "wytrwania" rządów i konieczności nawiązywania "egzotycznych" koalicji - zmiany dokonał dopiero Jerzy Buzek, którego rząd wytrwał całą kadencję.

Wiele osób twierdzi, że w Polsce funkcjonuje socjalizm, jeszcze inni mówią, że mamy do czynienia z liberalizmem gospodarczym. Oba te stwierdzenia nacechowane są błędem. Wykładnią wyjaśniającą jest tu poniekąd art. 20 konstytucji RP: "Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej". Jak więc można mówić w dzisiejszej Polsce o socjalizmie, gdzie występują plany gospodarcze, upaństwowienie środków produkcji oraz dążenie do zniesienia podatków? Odrzucić należy także gospodarczy liberalizm w Polsce, w którym państwo nie funkcjonuje, bo u nas aparat państwowy aktywnie włącza się w działalność na rynku, tak samo zresztą jak w przypadku Stanów Zjednoczonych.

Mamy obecnie problem z sytuacją społeczno-ekonomiczną. Pomimo ostatniej informacji o wzroście sprzedaży detalicznej, która ma być papierkiem lakmusowym dla wzrostu konsumpcji nadal jesteśmy w tyle za państwami starej Unii. Niemniej większość Europy powoli wychodzi z recesji, a to dobre wieści. Wysokie bezrobocie - szczególnie wśród młodych - stwarza pewną pułapkę i jest kolejnym utrapieniem. Po co w ogóle studiować, skoro po zakończeniu edukacji nie ma pracy? Prognozy podają 30-sto procentowy poziom bezrobocia wśród absolwentów szkół wyższych. Z kolei uczelnie prywatne w związku z wkraczaniem "fali niżu" na rynek edukacji gimnastykują się w celu zdobycia studenta, inne upadają z braku młodych, którzy im zapłacą. 

rodzina nuklearna - źródło: http://www.matrimonio.pl
Jasno więc widać, przejawy przejścia demograficznego: starzenie się ludności, spadek umieralności i powiększającą się szansę dotrwania do lat sędziwych oraz spadek rozrodczości, która skutkuje zmniejszeniem się liczebności roczników najmłodszych. Ubywa nam obywateli, a zwariowane środowiska prawicowe pałają nienawiścią do napływających obcokrajowców przy równoczesnym promowaniu rodziny. Przecież konieczna jest dobra polityka ws. obcokrajowców, a nie bojkot emigrantów ze względu na ich pochodzenie. Jeżeli nic się nie zmieni te słowa będą wspominane w 2050 roku, gdy w Polsce zostanie 30 mln ludzi. Nie muszę dodawać, że państwo w ogóle nie jest w stanie poradzić sobie z trendem "rodziny atomowej", a rynek pracy wręcz nawołuje do odkładania decyzji o założeniu rodziny. Dlaczego? Bo kobiety obawiają utraty pracy, warunki mieszkaniowe dla młodych ludzi są fatalne. Z kolei samo dziecko może doprowadzić do trudności z pogodzeniem obowiązków rodzinnych i zawodowych. No i wiele osób obwinia państwo za brak pomocy w sferze edukacji, wychowania i opieki medycznej. Brakuje więc paternalizmu?


Klasa polityczna ma założone klapki na oczy. Politycy powinni być z założenia wysłannikami i służbą społeczeństwa, a tymczasem utożsamili się z aparatem partyjnym. Polska polityka stała się partykularna, koteryjna i odgrodzona od obywatela, który staje się ważny jedynie podczas wyborów. Demokratyczne państwo prawa wymaga uczestnictwa obywateli w tworzeniu jego struktur - stowarzyszeń, fundacji czy jakichkolwiek innych podmiotów oddolnych. 

źródło: http://niepoprawni.pl

Mam nadzieje drogi czytelniku, że rozumiesz w tym temacie ważność wyborów samorządowych, które są o wiele bardziej istotne od tych do parlamentu czy prezydenckich. Bo w wyborach samorządowych de facto bardziej mamy wpływ na wybieranie swoich reprezentantów niż podczas wyborów do Sejmu czy Senatu. Niestety ranga jest zaburzona przez media promujące doniosłość tych drugich.

Każdy ma prawo do działania i tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, tak samo, jak każdy ma prawo do szczęścia, własnej religii, wolności sumienia, orientacji seksualnej i czegokolwiek sobie zażyczy, o ile będzie zgodne z prawem i nie będzie godziło w innych. Solidarność społeczna wpisana w ustawę zasadniczą wydaje się zanikać, a związek o tej samej nazwie nazwie koncentruje się na działalności politycznej. To niebezpieczne połączenie. 

Namawiam więc do stworzenia systemu, gdzie obywatel będzie miał możliwość partycypacji w sprawowaniu władzy. Pożądane jest także poszerzenie świadomości dotyczącej możliwości budowy neutralnego światopoglądowo państwa - wszystkie partie prawicy dążą do zawładnięcia naszymi decyzjami intymnymi i płaszczyznami w których się poruszamy. Tak nie może być, jesteśmy uczestnikami życia politycznego a nie jego petentami czy niewolnikami.

Bycie świadomym obywatelem się opłaca, bo można uczestniczyć w tworzeniu rzeczywistości. Jak sami nie podejmiemy kroków i ważnych decyzji to ktoś zrobi to za nas. Chciałbyś być ubezwłasnowolniony w tych kwestiach drogi czytelniku? Bo ja nie.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Ja, człowiek

Ten film powinien obejrzeć każdy. Niekoniecznie po to, aby zmienić wygląd swojego menu czy talerza, ale po to, aby zrozumieć w jaką stronę zmierza "przemysł żywieniowy" gdzie czujące zwierzęta są produktem - mielonym, szlachtowanym, męczonym, torturowanym i pozbawionym możliwości obrony. To nie ekologiczne brednie, nie wegańskie pogadanki, ale fakty. Boję się, że kiedy większość ludzi to zrozumie będzie o wiele za późno na cokolwiek. Sam również nie jestem bez grzechu w tej sprawie.

Pora na wyznania

Świat to piękne miejsce, w którym nie brakuje przestrzeni na szczere, głębokie i pełne uczuć wyznania. W ostatnim czasie wszyscy wyznają sobie i innym to "coś". Były mistrz wagi ciężkiej, "odszczepieńcy" z PO oraz "aktorka/piosenkarka" z USA znana z pewnego serialu dla nastolatek, to tylko niektórzy, których wyznania wywołały efekt otwartych ust, bądź niesmaku. Jednak ich wszystkich na pewno łączy jedno - płynące z głębi serca wyznanie.

Niby wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że przestało być jakiś czas temu. Dlaczego do diabła zajmuję się takimi rzeczami, jak te, które zobaczyłem w telewizji lub Internecie? "Padło mu na głowę" powiedzą jedni, "koniec z blogiem, wracam do +Faktu+" krzykną drudzy, ale prawda jest daleko stąd (soundtrack: The X Files).


Kumpel mówi mi, że ktoś mu ukradł rower spod stacji WKD (Warszawska Kolej Dojazdowa, dla wszystkich, którzy skrótu nie znają). Jestem głęboko wstrząśnięty, bo przecież rower to środek transportu, a on ma kolano w trakcje rekonwalescencji i z przysłowiowego "buta" do pracy idzie o wiele dłużej. Roweru brak, policja bezsilna, kolega w kropce. Równocześnie pojawia się zatem druga zagwozdka - kto dziś kradnie rowery? Myślałem, że ta "dyscyplina" skończyła się pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy rowery były kosztownym standardem komunijnym. Wtedy taki pojazd dawał złodziejowi spory "zarobek". A teraz? 

rower kolegi ukradli jednak w całości - źródło: http://pobierak.jeja.pl

Jak widać kradzieże dwukołowców są ciągle w modzie. Świadczy o tym m.in. zalew łańcuszków na pewnym portalu społecznościowym, gdzie powielane i rozpowszechniane są zdjęcia w stylu "to złodziej mojego roweru/roweru mojego kolegi, jeżeli go widziałeś...itd.". Chyba w analizie minionego zdarzenia muszę wziąć pod uwagę, że są jeszcze wakacje (młodzież szaleje), że to stacja w Pruszkowie, że kumpel nie pamięta czy był w pełni trzeźwy jak zapinał rower itp. No, ale rower to rower - jak jest to można pojeździć, a gdy ktoś go ukradnie to człowiek się złości i zastanawia jak to będzie podróżować piechotą. Takie to było wyznanie. Sam jestem właścicielem dwóch rowerów (jednego oddaję w poczet użytkowania dla poszkodowanego kumpla) i zastanawiam się czy nie kupić większej kłódki na ten, który mi został. Aż chciałoby się powiedzieć, że na zachód od Polski rower może stać nie przypięty. Pewnie i może, ale jak przyjadą Polacy to taki pojazd będzie jeździł nie przypięty. 


Z kolei koleżanka wyznaje, że ma dylemat, bo nie wie czy wyjechać do Londynu i tam rozszerzać swoje Curriculum Vitae, czy w Polsce rozplanować swoje życie na stażach, które nie będą gwarantowały późniejszego zatrudnienia. Szczęściem niebotycznym byłoby podjęcie pracy, no ale to bardziej złożony temat. To duże i głębokie wyznanie, bo koleżanka nie jest ze stolicy, gdzie występują proponowane oferty, a na każdą rozmowę dojechać przecież trzeba. To pociąga za sobą koszty, a czasami również rozczarowanie. Nie mówiąc już o organizacji życia po rozpoczęciu wykonywania stażu lub pracy "na miejscu". Zresztą pal licho staż - najmodniejszą formę rotacji lub eksploatacji młodych osób - tu o zatrudnienie toczy się bój! Wraz z poszukiwaniami wyłania się pytanie, które może stać się rutyną, jest ono skierowane do samego siebie - "dlaczego nic nie mogę znaleźć" lub "czemu nawet nie oddzwonią". Nie można się jednak poddawać. Ciekawie ujmuje to Anna Dryjańska z Fundacji Feminoteka.



ludzie mają przecież większe problemy -
źródło: http://1.fwcdn.pl
Znam ból mojej koleżanki, bo muszę Ci wyznać drogi czytelniku (szczerze i z głębi serca), że za pisanie dla portali nikt mi nie płaci. No chyba, że napiszę coś w wersji papierowej i ów tekst dotyczyć będzie rzeczy śmiertelnie naukowych, ale to ma miejsce bardzo rzadko. A tymczasem sam jestem bezrobotny i zasilam rzeszę smutnych ludzi. Ot, takie moje wyznanie, skoro już o nich mowa. Ale nie ma się co rozczulać, bo nauczony serialami "Ukryta prawda", "Pamiętniki z wakacji" czy "Dlaczego ja?" wiem, że inni mają gorzej.

W rzeczy samej, wszystkim ostatnio zależy, żeby wyznać coś przed większym plenum. I tak oto ponad stukilogramowy były mistrz świata wagi ciężkiej Mike Tyson wyznaje, że jego życie to wielka granda, i że nie może sobie ze wszystkim poradzić. Podczas konferencji Iron Mike'owi łamie się głos, mówi, że nie bierze dragów i nie pije alkoholu już od 6 (słownie sześciu) dni. Pięściarz przyznaje, że ciągle kogoś okłamywał i nie mógł wytrzeźwieć - widać to doskonale po jego piosenkach i filmie "The Hangover Part II", w którym Tyson miał swoje kilka minut. Mike musi być w naprawdę złym stanie. Człowiek, którego pięść przebiłaby mur, a walki kończyły się spektakularnie (nawet ta gdzie przeciwnik zszedł z ringu bez kawałka ucha) jest na granicy swoich możliwości. 

Tyson od dawna miał sporo problemów. Za dużo wydawał na zbyt drogie rzeczy - jak podaje "The Telegraph" w czasie świetności bokserskiej wydał 400 mln USD. Źródełko wyschło, pozostały długi i kac (nie tylko moralny). Trudno się dziwić, że bokser teraz musi chwytać się wszystkiego, aby "mieć na życie". Wiadomo także, że alkohol i narkotyki tanie nie są, więc z czegoś trzeba było zrezygnować. Sześć dni - ciągle nie mogę sobie tego wyobrazić.


Kolejne wielkie wyznania padają z ust posłów Platformy Obywatelskiej - Jarosława Gowina i Johna Godsona. Gowin jako wewnętrzny oponent premiera, niepokorny poseł, konserwatywny piewca moralności, po przegranej (która mimo wszystko według niektórych politologów uważana jest za sukces) o przewodnictwo w partii rządzącej, stwierdza dla tygodnika "Wprost": "Nigdy nie bałem się konsekwencji, które mogą mnie spotkać. Ale też nie jest tak, że chciałbym eskalowania konfliktu. Przeciwnie chciałbym abyśmy przynajmniej do referendum zawiesili broń, dali sobie czas na zapanowanie nad emocjami". Czyli "ciągle się nie zgadzam, ale na razie muszę się uspokoić, żeby mnie nie wyrzucili z partii". To dość asekuranckie stwierdzenie po tym, jak były minister sprawiedliwości mówił zuchwale o nieetycznie "pompowanych kołach" platformy (chodziło o mobilizację lokalnych struktur partii przy głosowaniu) i "nocy cudów", która przekreśliła jego szansę na mniejszą przegraną. Czyli ktoś tutaj jedzie na flakach. 

John Godson doznał iluminacji. To już kolejny przypadek, gdy czarnoskóry poseł tak otwarcie mówi o swoich odczuciach i uczuciach religijnych. Tym razem Godson stwierdził, że bycie w PO nie jest mu na rękę, a jego przyszłość "leży w rękach Boga". Łatwiej zawierzyć sile wyższej niż kolegom z partii, bo przecież to właśnie oni mieli być odpowiedzialni za dysonans światopoglądowy i naciski, które skłoniły tego religijnego posła do podjęcia niewygodnej decyzji. Może to i rozsądny krok, bo przecież kierownictwo partii wcześniej czy później rozliczy posłów z konserwatywnego skrzydła. Teraz mowa oczywiście już tylko o dwóch - Gowinie i Żalku. GODson wierzy w zmiany i w niektórych sprawach nie zawaha się wspierać Platformy.


No i na sam koniec, kiedy wspomniałem już o sobie, swoich znajomych, bokserze i politykach można by podywagować na temat "ikon" showbiznesu i ich wyznań. Jednak ze względu na to, że staram się zachować choć odrobinę normalności i dobry smak, wystarczy że powiem, iż Stany Zjednoczone postawiły na to co zawsze. Świetnym tego przykładem jest sceniczne i wizualne oświadczenie Miley Cyrus podczas rozdania nagród MTV VMA. Ocenę poziomu tego spektaklu zostawiam tobie drogi czytelniku. No i chyba koniec z piórnikami i plecakami z Haną Montaną.



nawet nie wiem co napisać, źródło: http://i1.mirror.co.uk

czwartek, 22 sierpnia 2013

Ciężko zająć jednoznaczne stanowisko

Drogi czytelniku, jeżeli czytasz ten post to oznacza, że jest całkiem nieźle. Od pewnego czasu odnoszę bowiem wrażenie, że litery, które tworzą wyrazy produkujące zdania stały się czymś obcym dla wielu osób. Nie mówię już o czytaniu książek czy długich artykułów, a czytaniu ogólnie. Niemniej, wiele wiadomości, które występują w formie video także zasługuje na bliższe spojrzenie. Bo czasami naoczne dostrzeżenie faktów zastępuje setki stron sprawozdań. Do takich obrazów należą do bezsprzecznie użycie gazu bojowego w Syrii i proces Bradley'a Manninga.


ponieważ wybraliśmy wojnę nad pokojem - źródło: http://ww1.hdnux.com
Syria popada w ruinę. Z państwem trzymanym w szponach przez krwawego dyktatora Baszara Al-Assada dzieje się coraz gorzej - na każdej z płaszczyzn. Drugi rok walk oznacza ponad 200 tysięcy ofiar po obu stronach konfliktu. Przynajmniej taką liczbę podaje ONZ, jak jest na prawdę trudno powiedzieć. Nie wiadomo także kogo poprzeć w tym wirze obłędu i niechęci. Po obu stronach widać nienawiść i bestialstwo na taką skalę, że zapewne aż szatan zaciera ręce. Z jednej strony syryjski rebeliant wycina wrogowi serce i odgryza jego kawałek, co budzi istną burzę w mediach, wśród opinii publicznej i pośród decydentów, a z drugiej siły rządowe rozpylają gaz bojowy, którego mają pod dostatkiem. Od 500 do 1300 ofiar - według Reutersa właśnie tyle osób udusiło się pod wpływem bomb z gazem, które w środę spadły na przedmieścia Damaszku. Tak, jak to było podczas I wojny światowej, podobnie jak robił to Saddam Husajn wobec wołających o niepodległość Kurdów, no i tak samo jak Najwyższa Prawda postąpiła z ludźmi podróżującymi w tokijskim metrze w 1995 roku.  Nie muszę dodawać drogi czytelniku, że wśród każdej z tych grup byli cywile, kobiety i dzieci. Wojna nie zna litości i nie wybrzydza w żniwach. Której stronie w Syrii uwierzyć, którą popierać? Chyba żadną.



Syria stałą się polem walki dla rozmaitych grup, choć głównymi aktorami są ciągle siły rządowe i rebelianci. Pierwsi popierani przez Al-Nusrę będącą w bezpośrednim kontakcie z Al-Kaidą oraz Rosję, której rządne pieniędzy władze wspierają krwawego tyrana, aby tylko zarobić na wojnie. Druga strona znajduję sojuszników w postaci ONZ, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, które grzmią na Assada, rozważają dozbrojenie bojowników i potępiają to co się dzieje nie mając sił i odwagi po raz kolejny wkroczyć w nie swój konflikt.  Na naszych oczach odbywa się powtórka z Korei i Wietnamu doby zimnej wojny, a może to i nawet taka zimna wojna bis, gdzie poprzez swój pośredni udział mocarstwa i ich organizacje walczą o własne interesy i bliżej nieokreślone efemeryczne cele i idee. Możliwe, że tak w zasadzie jest.

Po drugiej stronie globu dwudziestopięcioletni Bradley Manning dostaje 35 lat więzienia za największy w historii wyciek informacji, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. jeżeli jego wyrok nie ulegnie skróceniu wyjdzie z więzienia w roku 2045 (jego trzyletni areszt wliczono w poczet kary). No i tutaj tak samo nie wiadomo czy Manning powinien się cieszyć z werdyktu sądu, bo przecież rozważana była takżę opcja dożywocia, za wspieranie obcego państwa działającego na niekorzyść Stanów Zjednoczonych. Choć z drugiej strony całe jego życie przepadnie i niewiele będzie miał on do roboty, gdy wyjdzie z więzienia. Starszy szeregowy jest w moim wieku. Zastanawiam się co by było gdyby ktoś mi powiedział, że utracę wolność na 35 lat. Myślę, że nie dałbym rady. Manning będzie musiał, jak zresztą sam powiedział podczas rozprawy, jest gotów ponieść karę za popełniony czyn - rozpowszechnienie tajnych informacji, które zrobiły więcej złego niż dobrego dla ogółu ludzi. Manning nie rozumiał, że dokumenty oznaczone jako "ściśle tajne" powinny takie pozostać. Za jego niesubordynację spotkała go kara i nie pomogą nawet ideowe argumenty w stylu "ludzie powinni znać prawdę". Niekiedy niewiedza jest błogosławieństwem i ułatwia życie. Jak również powszechnie wiadomo, w obecnych czasach informacja jest dobrem o najwyższej cenie. O nią toczą się wojny i za nią giną ludzie. Możliwe, że w tym przypadku starszy szeregowy Bradley Manning miał szczęście.



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Słysząc hałasy

Słysząc hałasy wiele osób reaguje wybiórczo. Łatwiej jest emocjonalnie i subiektywnie oceniać to co się nie dzieje w naszej okolicy, niż spojrzeć na sprawę z innej strony - tej bardziej społecznej i altruistycznej.

Mieszkając w komunie, którą stanowi blok niejednokrotnie jestem "nausznym" świadkiem różnych wydarzeń. W większości jest to głośna muzyka, czasami "zupa jest trochę za słona", ale tu odgłosy ograniczają się do periodycznych przekleństw. Nie zawsze jednak bywa "znośnie". Sam jestem tego przykładem, bo pomimo, że nie biłem swojej dziewczyny i nie zastraszałem werbalnie rodziców wydawałem zbyt dużo hałasu, który przeszkodził sąsiadom w ich funkcjonowaniu. Wszystko zostało źle ocenione prze innych, którzy te hałasy słyszeli.

Nie chodzi jednak o głośne słuchanie muzyki, tutaj zawsze znajdą się malkontenci, którzy nie potrafią zrozumieć, że nie każdy wstaje o godzinie szóstej rano do pracy. Prowadzę nocny tryb życia, mam wielu znajomych, z którymi prowadzę bardzo zażarte dyskusję i ciężko mi się dostosować do narzuconych z góry nakazów "bycia cicho", a już w ogóle nie potrafię znieść ludzkiej bezmyślności i negatywnego nastawienia do nonkonformistycznych zachowań. 




Reagujemy wtedy, gdy jest nam wygodnie podjąć działanie. Reakcja musi odbyć się w sytuacji, gdy nie koliduje to z naszym planem dnia, poglądami czy zwyczajnie, gdy nas to denerwuje. Coraz mniej reagujemy z głową, konstruktywnie i w przeświadczeniu, że nasza reakcja nie jest jedynie egoistyczną odpowiedzią na sytuację "jest za głośno".

Przemoc w rodzinie jest w Polsce tematem tabu, wielu z nas uważa, że to, co dzieje się w domu to sprawa święta i prywatna. To nie do końca prawda. Nie żyjemy w państwie muzułmańskim, gdzie zasada szariatu w istocie nakłada najwyższą ochronę na mir domowy i wydarzenia, które mają tam miejsce. Polacy padają ofiarami przemocy ze strony najbliższych i to niezbity fakt. Może trochę statystyk?


W roku 2012 ponad 50 tys. kobiet padło ofiarami przemocy rodzinnej, mężczyźni stanowili natomiast grupę 7,5 tys. osób. To pokazuje, że kobiety, jako płeć stereotypowo słabsza, są najbardziej narażone na agresję ze strony najbliższych - czyli przeważnie męża lub konkubenta. To nie fikcja, bo w roku 2012 w grupie 51 531 osób 93 proc. ludzi podejrzanych o przemoc stanowili właśnie mężczyźni. Warto dodać, że aż 63 proc. mężczyzn, którzy dopuścili się przemocy wobec najbliższych było pod wpływem alkoholu. Cierpią także dzieciaki, bo ponad pół tysiąca nieletnich poprzez to, co się dzieje w domu trafiło do rodzin zastępczych, dalszej rodziny lub placówek opiekuńczych. Dobrą informacją jest to, że od roku 2005 występuje tendencja spadkowa zarówno w liczbie sprawców, jak i osób będących pod wpływem alkoholu podczas popełniania czynu zabronionego.

Jaki z tego morał? Stosunkowo prosty - należy włączyć myślenie i reagować kiedy sytuacja tego wymaga, a nie tylko wyłącznie wtedy, gdy dotyczy to nas samych (tj. mój przypadek i dzwonienie na policję zamiast osobistego poinformowania  o zbyt dużym hałasie). Ofiara przemocy domowej boi się o swoje życie i zdrowie, boi się rozmawiać z policją i nie będzie zeznawała przeciwko mężowi alkoholikowi (wg statystyk jest to najczęstsza "opcja" sprawcy), bo "jakoś to będzie" lub "ciągle to mąż". Ofiara nie wierzy, że ktoś chce i może jej pomóc w jej problemie, nie wierzy także, że coś się zmieni i czuje wstyd, bo bierze na siebie całą odpowiedzialność za to co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.

Tutaj pojawiamy się my - ja, Ty drogi czytelniku, czy ktokolwiek inny, który przełamuje krąg milczenia. Trzeba wysłuchać osoby, która doznaje przemocy, uwierzył w to co mówi i pomógł jej szukać pomocy. Najlepszą opcją jest Niebieska Linia (22 668-70-00), a pozostałymi MOPS-y, policja czy prokuratura. Działaniem altruistycznym można uratować zdrowie i życie, wystarczy pomyśleć i nie być egoistą. 

Podczas tworzenia niniejszego artykułu skorzystałem z informacji zawartych na stronach:

wtorek, 6 sierpnia 2013

Tornado ludzkiej głupoty

Jak żywo przypomina mi się scena z filmu "Cube" reżyserii Vincento Natalii, gdzie w końcowych minutach, kiedy jeden z głównych bohaterów pyta się konstruktora "kostki" co jest na zewnątrz (tj. poza kostką) ten odpowiada mu "bezmiar ludzkiej głupoty" (oryg. -What is out there? -Boundless human stupidity.). Pomimo upływu lat od czasu realizacji filmu, ciągle wiele prawdy w tych słowach. 

Coraz mniej potrafię zrozumieć brak komunikacji w polskim społeczeństwie, jak i również tendencję do spłycania wiadomości do postaci szybkich "wrzutek". Tłumaczy się to tym, że na wszystko jest bardzo mało czasu. W cogodzinnych newsach radiowych na każdy temat jest od kilku do kilkunastu sekund, z kolei telewizyjne główne wiadomości coraz bardziej spłycają przekaz i za wszelką cenę starają się przyciągnąć widza oferując mu dawkę emocji z różnorakich płaszczyzn. Kamil Durczok wypowiadając się dla "Gazety Wyborczej" broni linii redakcyjnej nowych mediów. Dziennikarz uważa, że infotainment jest trendem, służącym przyciągnięciu uwagi i odbiciu się od tematów "siermiężnych". Jeżeli wliczyć w ten nurt katastrofy, tragedie i zapychacze pasma typu "politycy na wakacjach", to aż strach pomyśleć jak rozwinie się ten medialny tren. Chyba wolałbym wersję "siermiężną" pozbawioną przemyśleń i komentarzy na temat sztucznie wytworzonego hamburgera.

Kamil Durczok w wywiadzie stwierdza także, że obiektywizm medialny zanika. Nie jest to co prawda odkrycie przełomowe, ale raczej smutne potwierdzenie trendu, którego nikt już nie chce zmienić. Spada także jakość i poziom treści publicznych, coraz więcej w nich pustych tematów w stylu "upalne lato" czy "zima zaskoczyła drogowców". Proste wygrywa ze skomplikowanym, a obrazki zabijają słowa pisane. Dobrze jednak, że upartyjnienie mediów jest cechą widoczną jedynie (jeszcze?) w brzydkich nośnikach przekazu typu "Telewizja Republika" (z hasłem przewodnim "TVN kłamie"), czy "Gazecie Polskiej", która stała się tubą pewnej "największej partii opozycyjnej". Nie mniej ludzie czytają "GP" oraz "Fakt" i do tego czerpią z nich informację, więc moje ubolewanie nad ogłupianiem czytelnika jest chyba daremne.

Co do hasła "TVN kłamie", swoje poglądy może wyrażać każdy, no chyba, że są one sprzeczne z przyjętym prawem i w sposób jawny godzą w ludzką godność. Nie obrażę się, jeżeli ktoś powie "twój blog jest beznadziejny, zacząłbyś lepiej robić coś innego". Oczywiście oczekuję konstruktywnych argumentów po takim stwierdzeniu. Niemniej zachowanie niejakiego Oskara W. podczas specjalnego wydania "Szkła Kontaktowego" z Grzegorzem Miecugowem i Arturem Andrusem na tegorocznym przystanku Woodstock nie może być przemilczane. Nie kojarzysz drogi czytelniku?


To zachowanie - pokazanie hasła i uderzenie dziennikarza - to wyraz największej głupoty ludzkiej, z którą spotykam się przez całe życie. Brak umiejętności rozmawiania to cecha systemów totalitarnych. Miecugow to dobry dziennikarz, nie zmienię o nim zdania pomimo pomyj wylewanych na niego przez prawicowe środowiska niedouczonych watażków internetowych i dziennikarzy, którzy zapewne mu zazdroszczą popularności. Bo kiedy zamiast rozmawiać używa się siły rozpoczyna się wszystko co najgorsze. Tak zaczynały się wszelkie wojny i konflikty zbrojne, tak wybuchały powstania i zamieszki, no i w ten sposób jedne grupy atakują drugie. Przykładów ostatniego zjawiska nie trzeba szukać zbyt wiele - wystarczy przejrzeć wydarzenia z "obchodów" 11 listopada w ubiegłych latach. Brud wylewa się już nie tylko za pomocą słów ale także agresji. 

Takie nastały czasy - brzydkie, egoistyczne i brudne - czasy, w których media utożsamiane są z Internetem, w którym operuje się skrótem i chamstwem. Nie ma miejsca na dyskurs na godnym poziomie, a obrazek wyparł zdania. Nie wszystko jednak się sypie, no i nie czas na melancholię. Są ludzie i miejsca, gdzie można porozmawiać, powymieniać poglądy i atakować argumenty a nie adwersarza. Choć powoli ten czas staje się coraz bardziej przeszły. W słowie pisanym i mówionym występuje przemoc i emocje, a polityka budowana jest na wpadkach i skandalach, merytorycznie ważne tematy toną w otchłani infotainment'u. Cóż, znaleźliśmy się w sytuacji, gdy ludzie coraz bardziej boją się wszystkiego, a zachowania bezuczuciowe i stroniące od odpowiedzialności i zajęcia konkretnej uargumentowanej pzycji są gloryfikowane. Sam jestem tego ofiarą.

Po przeprowadzce, podczas "parapetówki" policja odwiedziła mnie dwa razy. Pierwszy raz o godzinie 22.20. Jesteś w stanie to pojąć drogi czytelniku? Pomimo dwóch anonsów rozwieszonych w widocznych miejscach, gdzie zaznaczyłem, żeby w razie problemów dzwonić lub pukać do mnie, jakiś przestraszony i mały moralnie człowiek zadzwonił od razu na policję. Donosicielstwo jest ciągle cenione przez ludzi, którzy się boją "samemu" zadziałać. Wszystko skończyłoby się dla mnie szczęśliwie, bo dwie wizyty podczas "parapetówki" skończyły się na upomnieniu. 
Jednak nie miałem takiego szczęścia tydzień później, gdy podczas dyskusji z czwórką znajomych w godzinach nocnych, kolejna społeczna kreatura po raz kolejny wezwała policję. "200 złotych za zakłócanie ciszy nocnej" powiedział wezwany policjant, "Słucham?!" odparłem do szpiku kości zdziwiony. Po dłuższej rozmowie zdenerwowany dogłębnie ludzkim chamstwem i społeczniactwem, odparłem, że nie przyjmuję mandatu. "Słucham?", tym razem powiedział funkcjonariusz, na co odparłem "do zobaczenia w sądzie, choć wiem, że tam i tak wygrywa policja". Zmieszany mundurowy odparł "tam wygrywa prawo", choć nie miałem siły powiedzieć mu, jakie mamy w Polsce prawo.

Takie nastały czasy, drogi czytelniku, kiedy przyszło nam wymieniać nie uścisk dłoni, ale pięści.