Dzień dobry drogi czytelniku. W to niedzielne popołudnie autor ugrzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby... przeczytali niniejszy artykuł i wyciągneli parę wniosków.
Wiele miesięcy temu rozmawiałem z kolegą ze studiów. Kolega inteligentny, z dziećmi, trzeźwo myślącym i niezafiksowany. Tak jak z każdej rozmowy, także i z ówczesnej dyskusji dowiedziałem się kilka ważnych rzeczy, które w pewnym stopniu wcieliłem w życie. Po pierwsze - nie komentuj telewizora, po drugie - bądź sobą (babcia, gdyby żyła, byłaby kontent)i po trzecie - nie bazuj na emocjach i opiniach tylko na faktach. Taka trylogia pozwala mi codziennie na funkcjonowanie, pomimo tego, że w wielu meandrach rozmów jestem w opozycji.
Po pierwsze Polska, kraj jak długi i szeroki zalał się brudną falą hejtu na uchodźców (nie imigrantów, jak błędnie twierdzi część z nas). Portale społecznościowe kipią od mowy nienawiści, media papierowe i telewizorowe prześcigają się w sprawozdaniach, raportach, analizacj i opiniach dotyczących "ludzi, którzy skądś uciekają". W stolicy natomiast w ubiegłym tygodniu przeszedł sobie w najlepsze marsz wszystkich, którzy stanowczo nie popierają przyjęcia uchodźców z Syrii, Libii, Erytrei i innych państw ukąszonych przez fanatyzm i wojnę. Narodowcy jak zwykle głoszą swoje durne i szarobure hasła o "Polsce dla Polaków", przemycaniu terrorystów, czy niesłuszności pomocy finansowej innym, bo przecież u nas jest cięzko, dzieci głodne i, jak śpiewał Kazik, "pracy wciąż nima". Ja owego czasu uczestniczyłem w spotkaniu z uchodźcami, chciałem pomóc więc wraz z moją partnerką oddałem kilka kilogramów ubrań dla tych, którzy swoje ojczyzny opuszczali nierzadko tylko z jedną plastikowa torbą.
Mam dwie ręce i dwie nogi, trochę krzywy kręgosłup (moralny czasem też), jednak wszystko funkcjonuje tak jak powinno. Nie dręczy mnie żadna śmiertelna choroba, a na miasto nie spadają bomby. Idąc dalej (jak w piramidzie Maslowa), mam pracę, mieszkanie i realizuje się zawodowo. To wszystko jest "moje". Gdybym miał wąskie horyzonty i nieskomplikowany charakter mógłbym na tym poprzestać, jednak szukam drugiego dna i troszkę się boje. Mógłbym przecieć zprzyczyn ode mnie niezależnych stracić niektóre z wyżej wymienionych "dóbr" i spaść w klasyfikacji pt. "człowiek". Dzięki siłom najwyższym, u mnie jest stabilnie - dlatego jestem szczęściarzem.
Nie zmienia to ciągle faktu, że się troszkę boje. Moje obawy dotyczą regionów, o których nie mówią media głównego nurtu, boje się o Polskę i Polaków i co z nimi będzie jak dojdą do władzy zwolennicy demokratury (czytaj: PiS) i będą rządzili samodzielnie. A dalej, jak będzie wyglądała Europa, która przymusowo musi się zmultikulturalizować przez błędy swoje i Stanów Zjednoczonych, które zostały popełnione podczas Arabskiej Wiosny Ludów, a może i nawet dekady wcześniej. No i się martwię, choć analizuję na chłodno i szukam drugiego dnia, bo wiem, że wszystko je ma, a tylko fanatycy widzą rzeczy z jednej strony.
Gdzieś czytam "Przede wszystkim jesteśmy ludźmi". No tak, ale człowiek zatruwa własne środowisko, zabija zwierzęta dla sportu (przykład dentysty-kłusownika) i morduje innych ludzi. Czy nie czyni to nas nie ludźmi, a "prawie ludźmi"? W dobie kryzysu empatii i wzroście me-generation, fajnie jest pomagać innym i współpracować, jeszcze lepiej jest czytać i poznawać świat niż oglądać obrazki i przykładać swoje palce do klawiatur i sprawiać, że będą wypływały nienawistne węże. My Polacy jesteśmy w komfortowej sytuacji, swoje już wycierpieliśmy, czas na Polskę Myślącą, a nie Walczącą w imię historycznych swad i odwiecznych prawd.
Zamiast słyszeć zacznijmy słuchać, bo to co mamy to wiele. Dlaczego tak myślę? Ponieważ żyjemy, a większość z nas nie przechodzi tego, co Mateusz, bohater filmu "I chce się żyć" reż. Macieja Pieprzycy, który obejrzałem dopiero wczoraj, jednak właśnie dzisiaj polecam go wszystkim.
Na koniec wiersz W. Szymborskiej "Jacyś Ludzie", adekwatny do sytuacji.
Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi.
W jakimś kraju pod słońcem
i niektórymi chmurami.
Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,
obsiane pola, jakieś kury, psy,
lusterka, w których właśnie przegląda się ogień.
Mają na plecach dzbanki i tobołki,
im bardziej puste, tym z dnia na dzień cięższe.
Odbywa się po cichu czyjeś ustawanie,
a w zgiełku czyjeś komuś chleba wydzieranie
i czyjeś martwym dzieckiem potrząsanie.
Przed nimi jakaś wciąż nie tędy droga,
nie ten, co trzeba most
nad rzeką dziwnie różową.
Dokoła jakieś strzały, raz bliżej, raz dalej,
w górze samolot trochę kołujący.
Przydałaby się jakaś niewidzialność,
jakaś bura kamienność,
a jeszcze lepiej niebyłość
na pewien krótki czas albo i długi.
Coś jeszcze się wydarzy, tylko gdzie i co.
Ktoś wyjdzie im naprzeciw, tylko kiedy, kto,
w ilu postaciach i w jakich zamiarach.
Jeśli będzie miał wybór,
może nie zechce być wrogiem
i pozostawi ich przy jakimś życiu.