Po tornadach obu sesji (no prawie po, bo pozostał mi jeszcze jeden egzamin) postanowiłem w ostatnich chwilach moich "niby-ferii" odwiedzić kraj, w którym panuje znany i lubiany (wątpię) eurosceptyk- Vaclav Klaus- czyli o Czechy oczywiście się rozchodzi (dokładniej Pragę). Można zadawać sobie wiele pytań, dlaczego wybieram się do stolicy Republiki własnie w zimę i dlaczego o tym w ogóle piszę, ale to co wydarzyło się dalej, możesz drogi czytelnik uznać za bardzo ciekawe...
Po dwóch sobotnich egzaminach w sobotę, gnałem do domu, żeby spakować walizę i wyruszyć na autobus, który odjeżdżał o 23:30 z dworca PKS W-wa Zachodnia.Co dość zabawne, a co ciągle mnie dziwi, autobus, który na reklamie wyglądał rewelacyjnie w rzeczywistości wiele nie odbiegał od starego, poczciwego wycieczkowca z czasów mojej podstawówki, a kosztował 120 zł w jedną stronę, kiedy to autobus innej linii (niestety nie było go w odpowiadających mi godzinach) kosztował 90 zł i wyglądał rewelacyjnie,bo akurat odjeżdżały do Wiednia i zaobserwowałem. Trudno, nie takie rzeczy się przeżyło (tak, tak czar Woodstock'u).Podróż nie przypominała jednak wycieczki szkolnej, nieznośny zaduch i towarzystwo jakoś dziwnie nie przyjaznych współpasażerów nie dawało mi poczucia relaksu. Lecz po tym jak w końcu zasnąłem ze zmęczenia i duchoty (grzejniki napieprzały bez przerwy!!!) mogłem docenić, że spanie na ławce w parku nie jest takie złe. Na szczęście ja już spałem.
Budzę się, a tu oczom ukazuje mi się piękny dworzec autobusowy, który niewiele odbiegał od standardów francuskich czy niemieckich. Zatkało mi gębę i wraz z moimi wiernymi kompanami- Olą i Bartkiem nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom (szczególnie po tym jak w Polsce, gdy czekaliśmy na autobus o 23:00 zamknęli dworzec PKS i wypieprzyli wszystkich na mróz) i temu że w Czechach za WC nie trzeba płacić. Poczułem się jak Tocqueville, który przyjechał z absolutystycznej Francji do Stanów Zjednoczonych w XVIII i doznał "uderzenia równości możliwości" i zalała go wena, po czym napisał książkę itp itd. Ja przeżyłem szok kulturowy i w sumie nadal go przezywam, gdy myślę o Czechach. Zapomniałem chyba jednak wspomnieć dlaczego własnie Czechy i Praga, nie ukrywam, że pojechałem tam z prostego i pierwotnego powodu- aby sprawdzić "jak to jest" z tym używaniem/stosowaniem/handlowaniem środkami poprawiającymi humor, ale o tym dalej.
Przed tym jak błądziliśmy po mniej zaludnionej dzielnicy (i padaliśmy na dupska przez ukryty pod śniegiem lód), spytaliśmy się dwóch Czechów jak dojść do naszego hotelu. Niestety nie wiedzieli, ale to co było najważniejsze to uśmiech i otwartość, które cały czas od nich biły, zero zabiegania, zero obawy, nic tylko czysto przyjacielskie podejście- nieźle co? Po zameldowaniu i rozbiciu obozu w hotelowym pokoju, wzięliśmy całą kasę i wyszliśmy na miasto w celu "zwiedzania". Wiecie co jest ciekawe w Pradze ? Nie ma tam żadnych zniżek dla studentów, wcale a wcale :) (były tylko dla dzieci do 12 roku i dla "seniorów"), a bilet dzienny kosztował w przeliczeniu na PLN 18 zł (20/30 min kosztowały 18 koron czeskich). No ale trudno, zrobiliśmy błąd nie kupując np. trzydniowego biletu, bo taniej by to nas wyniosło i nie było by dalszych problemów (patrz dalej).
Czesi to świetni ludzi, pomimo tego, że mają za prezydenta eurosceptyka i dali ciałka podczas swojej prezydencji, świetnie gospodarują pieniędzmi z Unii, a w szczególności z funduszu spójności (m.in. na infrastrukturę). Wszystkie większe stacje autobusowe, główne linie metra i co najważniejsze piękny dworzec kolejowy są opatrzone tabliczkami, że pieniądze pochodzą znikąd indziej jak z UE. Szkoda, że my tego tak nie potrafimy rozplanować. Szok kulturowy uderzył mnie również w tym, że Czesi mają odmienne nastawienie do siebie nawzajem-są milsi, patrzą w oczy, nie chcą by im ustępowano miejsca i co najważniejsze nawet podczas
rush hours nie lecą na złamanie karku i nie są gburowaci ! No może poza kilkoma wyjątkami (pani w kasie autobusowej i kanary).
Pierwszego dnia obeszliśmy całe centrum i może jeszcze trochę obrzeży i nie znaleźliśmy żadnego Coffe shop'u/fun shopu/jaralni jointów/czegokolwiek. Jedyne co zwróciło naszą uwagę to sklep z listkiem Marry Jane w którym sprzedawano sprzęt do palenia i najróżniejsze alkohole (w tym absynt). Już porzucałem całą nadzieję w sukces wyprawy i z nie wiadomych powodów odłączyłem się od "grupy", kiedy słyszę że woła mnie Ola, żebym gadał z jakimś czarnoskórym Czechem (tak, tak bardzo wielu ich tam było). Okazało się, że nasz uliczny, czarnoskóry przyjaciel ma dojście do "holenderskich smakołyków". Udało mi się wytargować conieco za prawie rozsądną cenę i w tym punkcie byliśmy spełnieni.
Tak więc dementuję plotkę- PRAGA TO NIE AMSTERDAM- tam wcale nie jara się w każdym barze (baba zwróciła nam uwagę w bardzo jadowity sposób, kiedy udało nam się wypalić jednego lolka, przed przyniesieniem żarcia...). Po częściowej konsumpcji zakupionych "smakołyków" i skosztowaniu promowanego w Pradze na każdym kroku absyntu, wcale nam się nigdzie nie chciało chodzić, no ale nawet w ciągu tych 3-4 dni udało nam się zwiedzić Pragę i to nocą. Bylem nawet przy czeskim parlamencie, który był jakoś na uboczu całego centrum. Chcieliśmy kupić jeszcze jakieś pamiątki w dniu powrotu, lecz nieźle się ze wszystkim zamotaliśmy... Dowiedzieliśmy się mianowicie, że autobus który miał nas zabrać z powrotem (środa 5:30) nie odjedzie, a następny(jakikolwiek) odjedzie, uwaga uwaga: w PIĄTEK o 21:30 ! (a ja w sobotę 9:00 mam egzamin i jeszcze nic nie umiałem). No to panika, co teraz? Pociąg? No dobra trochę dopłacimy i będzie ok. Wracamy na stację metra żeby ogarnąć "co i jak" na mapie (gdyż tam była najlepsza z map) a tu KANARY.
My- udajemy że nic nie kumamy, a on: "Tickets", no to dupa i chuj. Twardo walczę argumentami, że tylko na mapę zerknąć, że biedni studenci, że nie możemy zkminić o co chodzi i gdzie kurwa tu jest dworzec kolejowy?! Argumenty gówno warte.
Kara dla obcokrajowców 700 koron od łba. Mówię, że nie płacimy. No to on, że poproszę dowody. No i dzwonią na czeską policję. (armagedon) ."Kontroler" pokazuje mi jakiś kwit i z tego co zrozumiałem dostaniemy po 24 h w areszcie + procesik + kara od +/- 7000 koron (od łba). "Kurwa" to jedyne co przychodziło mi do głowy. "No dobra, dupa płacimy 700 i nie dzwoń pan na policję"(english version). No to on na to, że jest dżentelmen i weźmie tylko ode mnie i od Oli. Fajny dżentelmen... Portfel lżejszy, problemów coraz więcej. Znaleźliśmy dworzec, ale okazało się że to nie był "główny dworzec", ale przynajmniej dowiedzieliśmy się (w przytulnej i cieplutkiej poczekalni z rzetelną informacją)
jak, co i gdzie. Ok, nawet godzina pasuje, będziemy tego samego dnia (i prawie godziny) co autobusem. Ale zaraz, zaraz- ile?! 1350 koron (220 zł) bez zniżek dla kogokolwiek kto wygląda jak my. Czarna rozpacz. Wymieniliśmy wszystkie złotówki które zostały nam w sakwach i dodatkowo wypłaciłem ponad programowo 600 koron z bankomatu (z prowizją rzecz jasna) i jakoś kupiliśmy bilety... "Podróż" po mieście, dojazd i wyjazd kosztowały nas tyle co ok 15 dni hotelu (***). Tak więc drogi podróżniku kiedy zapuścisz się już do Pragi, organizuj przyjazd i wyjazd jak najwcześniej i zawsze kupuj bilety w komunikacji miejskiej, a w szczególności w "lince" A metra praskiego. Aha, ich metro ma 3 linki i połowa kazdej jednej z nich= całe nasze "metro" i można nim dojechać wszędzie bo przecinają się w strategicznych dla podróżnika miejscach i do ważnych miejsc prowadzą (lotnisko, centrum autobusowe, 2 dworce, starówka, centrum itp).
PS. Po tym jakjuż nam nic nie zostało, zjaraliśmy się w hotelu, a następnego dnia (mając w portfelu 5 koron--> 75 groszy) wynieśliśmy ze śniadania tyle kanapek, ile udało nam się zrobić. Bartek nawet do pustej butelki po
Kofoli (coś jak Coca cola z przyprawami korzennymi- nice) nałapał herbaty z cukrem.
A własnie, wracając do Polski uderzyła mnie
polskość. 3 dni w Pradze były słodko-kwaśne.